Brzuch Redfielda od kilkunastu minut pogrywał w rytmie amerykańskiego hymnu narodowego, przez co słychać go było w całej sali pomimo puszczonego na rzutniku filmu edukacyjnego. W pomieszczeniu panował półmrok, na twarzach niektórych uczniów dało się dostrzec bladą poświatę bijącą z ich telefonów ustawionych na najniższą jasność. Nikt nie zwracał uwagi na ogłuszające odgłosy, jakie wydawał organizm blondyna.
No, prawie nikt.
— Ucisz swój żołądek, Redfield — mruknął Conrad, marszcząc brwi w niezadowoleniu. Oderwał się na sekundę od szkicowania czegoś w swoim zeszycie, żeby odpisać na wiadomość w telefonie, szeroko się przy tym uśmiechając.
— Za pięć minut — odparł Dante, zerkając na zegarek zawieszony na ścianie tuż nad tablicą. Siedzący przy biurku nauczyciel również nie był zainteresowany filmem, a przyciemniony ekran odbijał się w szkłach jego okularów.
Blondyn żałował, że nie przygotował sobie więcej jedzenia, jednak odkąd w domu znajdują się dwie dodatkowe osoby, chleb kończył się szybciej niż normalnie. Z tego też powodu zrobił sobie tylko jedną kanapkę i złapał w locie jabłko. Nawet nie pamiętał momentu, w którym je pochłonął.
Dantego dziwiło odrobinę, że Fortes był tego dnia wyjątkowo spokojny i pomimo tego jednego ataku w kierunku żołądka chłopaka, praktycznie się do niego nie odzywał. Przez większość czasu po prostu go ignorował, zajęty bazgraniem w notatniku i pisaniem z kimś na telefonie. Przy drugiej czynności zdecydowanie za często i szeroko się uśmiechał.
Im bardziej Redfield skupiał się na zegarku, tym głośniejsze, a co za tym idzie — irytujące, stawało się dla niego jego tykanie. Mógł przysiąc, że patrzył na wskazówki pół godziny wcześniej, a one nie przesunęły się nawet o trzy minuty.
Tik tak. Tik tak.
Jego żołądek zaczął wydawać nowy rodzaj dźwięku, którego nigdy wcześniej nie słyszał.
Tik tak.
Nerwowe stukanie palcami w blat było jedyną rzeczą, która odwracała jego myśli od dłużącego się czasu.
Tik.
Głowa zaczynała boleć go w znajomy sposób.
Tak.
W końcu rozbrzmiał dzwonek i wszyscy uczniowie poderwali się ze swoich miejsc. Dante był już przygotowany do wyjścia, wcześniej spakował swoje rzeczy do plecaka, dlatego od razu skierował się do szafki, aby zostawić w niej zbędny bagaż. Wziął ze sobą jedynie telefon i odrobinę gotówki, na wszelki wypadek, gdyby terminal z jakiegoś powodu przestał działać. Debatował przez chwilę, czy nie będzie szybciej podjechać do knajpy samochodem, ale zrezygnował z tego pomysłu i pozostał przy spacerze. W okolicy często bywał problem z parkingiem, nie miał zamiaru szukać miejsca przez większość swojej przerwy lunchowej.
Dante spojrzał przez ramię, gdy usłyszał swoje imię wywołane gdzieś na korytarzu. Zwolnił kroku po dostrzeżeniu biegnącego w jego stronę Nathana.
Bujne, czarne włosy kuzyna zawsze były w artystycznym nieładzie, ale tego dnia wyglądały, jakby w chłopaka strzelił piorun, a on próbował ratować sytuację wachlarzem kosmetyków. Oczy miał lekko podkrążone z braku snu, co Redfielda absolutnie nie dziwiło, biorąc pod uwagę pory, o jakich do niego wypisywał. Miał na sobie oliwkową koszulkę, o dziwo bez ani jednego zagniecenia, co nie było do niego podobne. Jego mama dawno temu przestała prasować dla niego ubrania, a sam bez większej okazji również tego nie robił.
— Idziesz na kebaba? — zapytał, robiąc w międzyczasie dwie przerwy, by zaczerpnąć odrobiny powietrza.
— Przebiegłeś dwa metry — zauważył Dante, ignorując pytanie i zapominając, że nie każdy Redfield ma nadludzką staminę.
CZYTASZ
Bez kontroli [Redfield #1]
Science FictionREDFIELD #1 W żyłach Dantego Redfielda od urodzenia płynie wirus, któremu zawdzięcza swoje nadnaturalne zdolności. Z biegiem czasu staje się on coraz silniejszy, zmysły bardziej wyostrzone, a rany goją się mgnieniu oka. Poza plusami, ma on również s...