Dante był wyczerpany po nocy spędzonej nad książką i nie marzył o niczym innym, jak położyć się do łóżka i przespać cały dzień. Już nawet nie obchodziło go, że najprawdopodobniej jego zegar biologiczny na tym ucierpi. Doprowadzenie go do poprzedniego stanu będzie wymagało całego tygodnia wstawania na siłę pomimo ogromnego zmęczenia. Cieszył się, że zaczęły się wakacje, dzięki czemu nie musiał martwić się dodatkowo o chodzenie do szkoły.
Gdy dojechał do domu, przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi, uświadamiając sobie, że skoro są zamknięte, najprawdopodobniej nikogo nie ma w domu. W przedpokoju brakowało trzech par butów i kluczyków do samochodu dziadków, ale pomimo tego był w stanie usłyszeć czyjeś serce bardzo szybko pompujące krew.
— Wróciłem! — krzyknął przekonany, że dziadkowie pojechali do sklepu, a Diana została w domu.
Nie otrzymał odpowiedzi.
Jego tętno przyspieszyło, zmysły się wyostrzyły. Rozejrzał się po korytarzu i salonie, próbując dostrzec jakiekolwiek znaki świadczące o tym, że w mieszkaniu znajduje się intruz. Trzecie wtargnięcie? Jeśli tak, włamywacz wciąż znajdował się na terenie domu i albo nie miał bezpiecznej drogi ucieczki...
... albo wcale nie chciał uciekać.
Ostrożnym krokiem podszedł do schodów prowadzących do piwnicy, gdzie zapalił światło. Zamek był w nienaruszonym stanie, co go zaskoczyło. Nie zdążył się do niego dobrać? Sprawdził tylne drzwi, ale nie ustąpiły, co oznaczało, że znalazł inną drogę. Uchylił wejście do sypialni dziadków, w której jedno z okien zostało wybite, a na podłodze walały się fragmenty szkła.
Redfield wiedział, że musi znaleźć mężczyznę, co nie należało do najtrudniejszych zadań. Mógł po prostu podążać za dźwiękiem jego serca niczym pies za tropem. Wydawało mu się, że intruz nie jest w stanie go zaskoczyć — bicie przyspieszało i narastało stosunkowo szybko, zupełnie jakby poruszał się w kierunku nastolatka. Jakby oczekiwał, że nastąpi między nimi konfrontacja. Zdecydowanie nie próbował uciec.
Wtedy poczuł znajomy, kwaśny zapach rycyny. Był tak intensywny, że zaczął go dusić, nie znał jednak jego źródła. Momentalnie przestał słyszeć bicie serca, ale wiedział, że mężczyzna jest za nim i jeśli nie uniknie jego ataku, może się to dla niego źle skończyć.
Dante schylił się i z całą siłą, nie wzmocnioną wirusem, wymierzył mężczyźnie kopa w brzuch. Unieruchomił go dzięki temu chwilowo, dając sobie czas na zorientowanie się w sytuacji. W dłoni trzymał szmatkę, będącą źródłem intensywnego zapachu, a jedyną barierą dzielącą go od trującej substancji były skórzane rękawiczki. Próbował jej użyć niczym chloroformu i doprowadzić Redfielda do utraty przytomności. Co dalej? Tego nie wiedział. Dało mu to jednak wskazówkę, że potrzebowali go żywego. Mógł sobie dzięki temu pozwolić na więcej.
Mężczyzna miał na twarzy czarną maseczkę, najprawdopodobniej mającą chronić jego tożsamość, a nie drogi oddechowe. Dante dostrzegł kaburę z bronią na jego udzie i za swój cel obrał dosięgnięcie do niej. Napastnik jednak zdążył dość szybko otrząsnąć się po uderzeniu i sięgnął do paska, wyciągając z niego lśniący pistolet. Metal błysnął, a w pomieszczeniu rozległ się dźwięk odbezpieczania broni.
Blondyn zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodziło. Czy on, ktokolwiek go wysłał, nie powiedział mu, jak wielką siłą dysponuje nastolatek? Musiał to zrobić. Zdecydowanie był przygotowany, miał w końcu ze sobą jego jedyną słabość, dzięki której mógł go pokonać bez większego wysiłku. Dlaczego jednak wysłali tylko jednego człowieka? W jego głowie kotłowało się tyle pytań bez odpowiedzi, że wycelowany w jego twarz pistolet nie robił na nim większego wrażenia. Nie był głupi. Rycyna osłabiła go na tyle, że gdyby dostał kulkę w głowę, jego mózg rozbryzgał by się na ścianie.
CZYTASZ
Bez kontroli [Redfield #1]
Science FictionREDFIELD #1 W żyłach Dantego Redfielda od urodzenia płynie wirus, któremu zawdzięcza swoje nadnaturalne zdolności. Z biegiem czasu staje się on coraz silniejszy, zmysły bardziej wyostrzone, a rany goją się mgnieniu oka. Poza plusami, ma on również s...