- Co to ma z nami wspólnego? - Soren założył ręce na piersi i patrzył znudzony przed siebie.
- Wiele. Po zabójstwie rodziny królewskiej zapanował chaos. Z obawy przed śmiercią skryliśmy się w lesie. Z dala od miast i zamieszek, w których moglibyśmy zginąć. Teraz... powinno być bezpiecznie. Sęk w tym, że nie wiemy co stało się później. Musimy spróbować się dostosować - tata rozłożył bezradnie ramiona. - Może wyznaczono inny potężny ród, co jest bardzo prawdopodobne, ale nie możemy mieć pewności. Jeśli jednak tak się stało, ciekawi mnie, który został wybrany. Bez srebrnego futra, które jest atrybutem władzy wilkołaków pokój może nie potrwać długo...
- Czy przed chwilą nie powiedziałeś czegoś innego? - spanikowałam. - Usłyszałam, że jest bezpiecznie, a teraz mówisz o zagrożeniu, które wisi w powietrzu?!
- Do niczego nie mamy pewności. To tylko spekulacje...
- To mnie pocieszyłeś! - Przyciągnęłam do siebie bliźniaki i posłałam mamie przerażone spojrzenie.
- Mira... Zaufaj nam - mama podniosła się z fotela i przysiadła obok mnie. - Będzie dobrze. - Pogładziła mnie po policzku na co odwróciłam głowę.
Nie chciałam ich litości. Czy wszyscy muszą się nade mną użalać?
- Co z innym stadem? - zapytałam lodowato. Nie obchodziło mnie nic oprócz bezpieczeństwa Mabel i Dannego. Musiałam dopilnować, żeby nic im się nie stało. Jak chcą to niech ryzykują, ale niech nie narażają bliźniaków.
- Jesteśmy bezpieczni - mruknął tata.
- I?
- Ulica jest granicą ich terenu. Poszczęściło się nam.
- Poszczęściło?
- Tereny za domem są nasze.
Dokładnie tyle wystarczyło, żebym wybiegła z domu na podwórko. Nie potrzebowałam większej zachęty, aby znaleźć się w lesie i rozkoszować wiatrem smagającym futro.
Stojąc na granicy lasu, zaczerpnęłam głęboko powietrze i zlustrowałam wzrokiem drzewa. Na próżno szukałam znajomych krzaków i dróg; to był obcy teren.
Nie.
Teraz nasz teren, poprawiłam się w myślach.
Najwyższa pora zaznaczyć swoją obecność, zadecydowałam.
Skoczyłam do przodu i w locie zmieniłam swoją formę; zamiast czarnowłosej dziewczyny pojawił się śniady wilkołak o szarej sierści i smukłym, gibkim ciele. Wylądowałam na przednich łapach i odepchnęłam się od ziemi rozpoczynając zwiady. Mijałam krzaki malin i jagód, stare zmurszałe pnie, które z radością dziecka i zwinnością sarny przeskakiwałam. Aż natrafiłam na błyszczące w słońcu jezioro. Pod taflą srebrzystej wody połyskiwały pstrągi, łososie i palie. Dookoła rosły kępy soczyście zielonego mchu, lawendowych krwawnic i złotych rozchodników. Runo leśne wyglądało niczym w bajce.
Mój wzrok przykuły trzy błękitne punkciki. Maculinee arion, piękne bladoniebieskie motyle. Chyba nie ma większej frajdy dla wilkołaka niż gonienie motyli.
Rzuciłam się na bok i spróbowałam złapać je zębami. Goniłam je i podskakiwałam z wywieszonym językiem, ale zawsze mi umykały. Miałam wrażenie, że się ze mną bawiły; nigdy nie odlatywały daleko, tak że mogłam je dalej gonić.
Pędziłam wśród wysokiej trawy, koncentrując się na celu. Dorwę je, obiecałam sobie. Nie umkną mi. Już prawie były moje, gdy poczułam jak dreszcz przeszywa mi ciało. Alarm.
Nie zastanawiając się nad sensem ucieczki, odbiłam na lewo i zawróciłam. Poczułam ciarki na grzbiecie, najeżyłam futro, ale uciekałam zamiast stawić czoła przeciwnikowi. W lesie był drugi wilkołak. Wybrałam bycie przezorną; lepiej dmuchać na zimne niż się sparzyć. Lepiej zostawić w spokoju wilka i uciec, niż podejść i dać się złapać.
Tak myślałam ja, ale on nie.
Zawył rozpaczliwie i podbiegł kawałek za mną. Podkulił ogon i zawył ponownie. Dźwięk przeszył las niczym smutna strzała, odbijając się echem od drzew.
Ktoś inny mógł dać się nabrać, ale nie ja. Jego postawa mogła być przykrywką; jeśli się zbliżę, zaatakuje. Nie ma innego powdu, czemu by mnie gonił. Raczej nie chce się tylko 'pobawić'.
Przyśpieszyłam i zniknęłam mu sprzed oczu. Utrzymywałam tempo, dopóty nie byłam w stanie wyczuć jego zapachu. W końcu zatrzymałam się i położyłam w trawie, gdzie zasnęłam po wyczerpującym biegu.
Gdy się obudziłam, byłam sama. Zganiłam się wewnętrznie za taką nierozwagę, jaką był sen. Przecież mógł mnie odszukać i zaatakować, gdy byłam bezbronna!
Węszyłam chwilę w powietrzu po czym zawyłam z radości; nikogo tu nie było. Czas jakby przyśpieszył, bo niebo sczerniało, dając pole do popisu gwiazdom, które lśniły na niebie niczym diamenty. Wokół mnie latały świetliki, a w drzewach szumiał wiatr. Powoli podniosłam się na nogi, rozprostowując po kolei sztywne łapy. Rozejrzawszy się, zauważyłam, że wróciłam do jeziora.
Zanurzyłam pysk w wodzie i spojrzałam na swoje odbicie. Wychłeptawszy parę łyków, zmieniłam się w człowieka, co biorąc pod uwagę niebezpieczeństwa grożące nocą w lesie, nie było najlepszym pomysłem. Miałam jednak gigantyczną ochotę na spacer na dwóch nogach, a w razie zagrożenia mogłam się błyskawicznie przemienić.
Później zrozumiałam, że to był tylko sen.
++
Moje motto to: Pisz, bo zapomnisz co wymyśliłaś, potem poprawisz styl.
Ha.
Haha.
Nie zabawne.
Aceyzee :c
CZYTASZ
Silver
WerwolfSzesnaście lat temu grupa Omeg bestialsko wymordowała rodzinę królewską. Do dzisiaj nieformalnie rządzi Rada, która chce utrzymać władzę za wszelką cenę. Według ludu nadal panuje bezkrólewie, jednak Rada nie zamierza się poddać... Teraz gdy szok po...