003

495 54 7
                                    

Słowa krążyły w powietrzu niczym natrętny owad. Zamknęłam oczy i oparłam się plecami o zimny metal karoserii.

- Bardzo nam miło - wyjąkała mama.

Rozejrzałam się po członkach mojej rodziny; wszyscy siedzieli skuleni, bladzi i sztywni pod urokiem mocy wilkołaka. Dokładniej; wszyscy oprócz mnie.

Z nieznanych mi powodów, nie czułam się w żaden sposób onieśmielona. Nie przejmowałam się czy znajdujemy się na terytorium innej watahy, ponieważ jechaliśmy drogą państwową, dostępną dla wszystkich.

- Hm... - mężczyzna mruknął i pokręcił głową - bardzo zastanawiające... Wasza córka - podjął, ale po chwili przerwał i zamrugał kilka razy - Musiało mi się wydawać - szepnął sam do siebie.

Po chwili wstał, schowawszy dokumenty do teczki i podał dłoń mojemu ojcu.

- Daniel Bennedict.

- Jeremy Rackless - tata uścisnął dłoń sąsiada i uśmiechnął się nerwowo. Powietrze było gęste od napięcia.

- W takim razie... - mężczyzna przeszedł na przód samochodu - ruszamy.

Reszta drogi dłużyła się niemiłosiernie. Wszyscy, włącznie z panem Bennedictem, siedzieli spięci i czekali, aż samochód pokona trasę i nastanie koniec męczarni.

Gdy tak się stało, sprawnie wyskoczyłam na zewnątrz i wzięłam Mabel na ręce. Nie oglądając się za siebie ruszyłam na ganek domu, obok którego zaparkował samochód, uznając, że to nasz.

Budynek miał ładny kremowy kolor i spadzisty brązowy dach wykończony drewnianą belką. Wokół fasady budynku rósł żywopłot, a po ścianach piął się bluszcz, sprawiając, że dom wyglądał na opuszczony. Całość rekompensowała bliskość lasu i pokaźne podwórze z kamienistymi ścieżkami.

Pięć minut później dołączyli do nas tata, mama z Dannym trzymający się za ręce i Soren. Pogładziłam rzeźbioną drewnianą kolumnę podtrzymującą strop ganku i weszłam za rodziną do środka.

Z ulgą stwierdziłam, że jest... przytulnie. Podłogę i ściany pokrywały jasne panele, odbijające światło słoneczne wpadające przez podzielone krzyżykiem okna. Z karniszy zwieszały się śnieżnobiałe firanki. Ściany podpierały regały z książkami. Doniczki z kwiatkami, poduszki z frędzlami i kwieciste obicia foteli sprawiały, że czułam się jak w domu.

Przeszłam do salonu, po drodze zdejmując buty. Mama zniknęła na chwilę chyba w kuchni, sądząc po odgłosach i wróciła z tacą.

- Usiądźcie - wskazała ręką na kanapę. Soren opadł na fotel z dziwną miną, a Mabel i Danny wleźli na kanapę z niecierpliwością obgryzając paznokcie.

Mama postawiła tacę na ławie i dołączyła do taty. Oboje mieli zatroskane miny będące zwiastunem złych wieści.

Bliźniaki wierciły się niecierpliwie jakby wydarzyło się coś fantastycznego. Przyjrzałam się kubkom z nad, których unosiła się para i zrozumiałam.

Kawa. Rodzice pili kawę, luksus, na który mogliśmy sobie pozwolić tylko w wyjątkowych sytuacjach. Nic dziwnego, że dzieciaki się cieszyły.

Ja jednak nie widziałam powodów do śmiechu, gdy rodzice wyglądali jakby wydarzyło lub miało wydarzyć się coś strasznego. Trzymali się za ręce, dodając sobie nawzajem otuchy.

Kiedy nie mogłam już dłużej wytrzymać napięcia, Soren zerwał się z siedzenia.

- Po prostu powiedzcie! - nerwowo przeczesał ręką włosy. - Jeśli nie macie dobrych wiadomości, lepiej będzie jak Mira zabierze stąd bliźniaki, a ja jej potem przekażę.

Oczywiście, że on musi się dowiedzieć pierwszy, inaczej świat by się zawalił, a ziemia wybuchła. Prawo wszechświata!

- A czemu nie ja? - zapytałam buńczucznie, czując się jak rozkapryszona mała dziewczynka.

- Nie - tata zaprotestował. - Zostańcie wszyscy - westchnął, po czym zaczął mówić:

Przed kilkunastoma laty, mniej więcej rok po urodzeniu Miry miał miejsce zorganizowany atak na rodzinę królewską.

- Czekaj... Jaką rodzinę królewską? - nic nie rozumiałam.

- Poczekaj, właśnie do tego zmierzałem. Będzie szybciej jeśli nie będziecie mi przerywać - zmarszczył brwi. - Na czy to ja...? A! Już wiem. Wiemy tylko, że zaatakowały Omegi. Nikt ich nie widział, nikt nic nie słyszał. Ponieważ wataha była za słaba by przeciwstawić się tak potężnym wilkołakom w dodatku przebywającym w twierdzy i chronionym przez straże, najpierw podłożyli ogień, a gdy wybuchła panika, zdetonowali ładunek zamieszczony prawdopodobnie tygodnie wcześniej. Chcieli zastraszyć przed śmiercią i można powiedzieć, że pod tym względem im się udało - pokiwał smutno głową. - Zostawili po sobie jeden ślad. Wiadomość nabazgraną czerwonym sprayem na murze, słowo Omegi i nic więcej.

- Wow - wymknęło się Dannemu, który zamiast kulić się ze strachu, był tak przejęty opowieścią, że nieświadomie zbliżył się do taty i wpadł na stolik. - Auć... - jęknął i potarł łydkę.

- Srebrny ród rządził naszym gatunkiem od czasów średniowiecza, kiedy musieliśmy zacząć się ukrywać i zjednoczyć, aby przetrwać - teraz mówiła mama. - To był czas, gdy powstawały pierwsze zakony polujące na wilkołaki - wyjaśniła, a po chwili dodała. - Na początku zginęło wiele z nas, ale to wiecie... Monarchię od zawsze tworzyły najpotężniejsze wilkołaki obdarzone szczególną cechą; srebrnym futrem. Pozwalało ono im na doskonały kamuflaż o każdej porze roku, ale zdolności nasilały się zimą, gdy las był czarno-biały.

- Że niby magiczne futro, co? - zakpił Soren.

- To nie tak - matka pokręciła głową. - Oni byli silni. Więksi niż my, ich autorytet budowała potęga, a na tronie umacniało futro. Cecha jednego rodu. Srebrnego rodu. Sierść wilkołaka nie jest magiczna, ich też nie. Oni po prostu byli szczególnej barwy... Światło odbijało się od futra, sprawiając, że przypominali żywe lustra i niezwykle trudno było ich wypatrzeć, kiedy nie chcieli być widziani.


++


Chciałam dłuższy, w końcu tylko przepisuje z zeszytu, ale padam z nóg i zaraz poniedziałek, a obiecałam, że dziś dodam XD No cóż... Miłego czytanka :3 A i jeszcze: teraz wiecie skąd tytuł :>

Aceyzee







SilverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz