|9|

55 3 13
                                    


[T.i.] przez cały następny dzień nawet słowem nie odezwała się do obu mężczyzn. Gdy tylko zobaczyła któregoś z nich na pokładzie to od razu zmieniała swoje plany i wracała do kajuty. Nawet nie starała się udawać, że to przypadkiem. Ich zachowanie było okropne ostatniego wieczoru i nie zamierzała z nimi teraz tak po prostu rozmawiać. To nie było coś na co dama jej stanu sobie pozwalała.

I w ten sposób już dziesiąty raz w ciągu tego dnia wróciła do swojej kajuty. Usiadła na swoim łóżku i oparła się plecami o jedną z wyłożonych drewnem ścian. Zewsząd jedyne dźwięki, które do niej dochodziły to odgłosy morza; może czasami tylko przerywane głosami ludzi na pokładzie. Ale nadal panowała tu cisza na tyle, że jej głowa wróciła do myśli o jej rodzicach. 

I nagle serce ukuło ją w klatce piersiowej. 

Dopóki nie będzie w Ameryce - tak naprawdę jej rodzice nadal mogą ją znaleźć. Może już nawet planowali odnalezienie jej i zmuszenie do ślubu. Albo nawet nie ślubu, za takie znieważenie rodziny mogłaby się nawet spodziewać, tego że do końca swoich dni zostanie zamknięta w zakonie. 

Uderzyła nieco tyłem głowy o ścianę, wzdychając ciężko. 

- Mogłam im nie zostawiać tamtego liściku... Przecież to może mnie zgubić... - wyszeptała do siebie, bijąc się teraz w myślach za zostawienie informacji dla swoich rodziców. Może i nie powiedziała im wprost, że ucieka na statku Arthur'a, ale uciekła dokładnie w dniu, w którym wypływał. Było to raczej oczywistym, że uciekła właśnie w ten sposób i była na swojej drodze do Ameryki. 

Oni i tak nie obchodzili się jej dobrem tylko wydaniem jej za mąż. A jej ucieczka, mimo że dla niej była czymś zdecydowanie dobrym - udaremniła ona jej zamążpójście, a to przecież było najważniejsze. Przecież ich jedyny potomek nie mógł tak zwyczajnie uciec - odbierając im w ten sposób szansę na przedłużenie rodu.

Ciarki zeszły w dół jej kręgosłupa, musiała koniecznie przygotować się, na to że mogą doskonale teraz wiedzieć, że tu jest. Jej oddech przyśpieszył i praktycznie w spazmach siedziała teraz na łóżku. Stres pożerał ją tak dobry kwadrans kiedy jej histerię przerwało pukanie do drzwi. Jej głowa od razu powędrowała do myśli, o tym, jak pewnie to jej matka i ojciec, którzy zabiorą ją z powrotem do Anglii. Może i było to bez sensu, bo płynęli teraz po morzu, ale jej głowa nadal napędzała sobie to wyobrażenie. Jednak po momencie przez drzwi wszedł Harry trzymając w rękach zestaw do gry w szachy. [T.i.] od razu poczuła jak kamień spada jej z serca, gdy jej lęki zostały rozwiane. To był po prostu stary Harry, który chciał zagrać partyjkę szachów a nie jej rodzice chcący zabrać ją z powrotem do Anglii. Może i szachy czasem nudziły ją już nieco, ale w tym momencie cieszyła się z nich bardziej niż z czegokolwiek innego w tym świecie.

- No witam panienko! - powiedział z szerokim uśmiechem, który był tak szczery że odbijał się nawet w jego starych oczach - Panienka dziś cały dzień tylko przesiaduje w kajucie więc pomyślałem, że może chciałaby nieco pograć w szachy? - zaproponował i usiadł na krześle, które stało niedaleko jej łóżka. Krzesło zaskrzypiało pod nim nieco i prawie stracił na nim równowagę, ale szybko wróciło do pionu. Położył drewniane pudełko z zestawem do gry na szafce nocnej. Jego rysy cały czas rozciągał wesoły uśmiech, który pojawiał się chyba tylko i wyłącznie na myśl o grze w szachy.

- Dzień dobry. - uśmiechnęła się wesoło chociaż nadal złe myślni nie dawały jej spokoju - Oczywiście, bardzo chętnie zagram. - odparła wesoło i usiadła na brzegu swojego łóżka, aby móc wygodniej grać. Stres zaczął nieco ją opuszczać, jak na razie wszystko szło zgodnie z jej planem i jej rodziców tu nie było. Mogła być spokojna.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 12, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Siostrzenica Arthura Kirklanda || Alfred F. Jones x Reader ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz