Rozdział 3

186 6 3
                                    

Samotność i wypełniająca po brzegi pustka, to uczucia, którymi od zawsze przepełniony był otaczający nas świat. Istniały, ale nie atakowały bezpośrednio każdego, gdyż można było je odgonić, mając przy sobie ludzi, którzy bez względu na okoliczności, trwali przy nas. W moim życiu zabrakło kogoś, kto poparłby mnie w podjętych decyzjach i po prostu był, a to wbijało kolejne igiełki prosto w moje pozbawione rodzinnego ciepła serce.

Poczucie winy stało na czubku krzywdzącej kolejki cierpienia i pojawiało się dopiero wtedy, gdy budziło się wrażenie bycia niewystarczającym. Czułam, jak uczucie to wyniszcza mnie od środka, nie pytając wcześniej o zgodę i celnie trafia w najczulsze punkty mojej wrażliwości. Głębokie rany, które takim sposobem myślenia sama sobie zadałam, nigdy w pełni się nie zagoiły i nikt, poza mną, nie potrafił ich dostrzec. Można by powiedzieć, że były one przezroczyste, ale tylko dla środowiska, w którym żyłam.

Akceptacja tego, że w morzu nierozwiązanych problemów tonęłam w całkowitej samotności, nie przyszła mi łatwo, a z biegiem wolno płynącego czasu. W dużej mierze sama zgotowałam sobie taki los, wzbranianiając się przed przyjęciem pomocy, ale wiedziałam też, że ten automatyczny i mało zależny ode mnie odruch, samoistnie ulatywał z mojego ciała, pozbawiając mnie prawa do własnego zdania i głosu. Może był to wynik tego, że nie zamierzałam nikogo wciągać do przepełnionego żalem świata, w którym od jakiegoś czasu żyłam. Świata, w którym znalezienie drogi powrotnej niemalże graniczyło z cudem. Powodów było wiele, ale każdy z nich skutecznie powstrzymywał mnie przed uchwyceniem zasilonej chęcią pomocy dłoni, którą nie raz wyciągano w moją stronę.

Odnosiłam przeszywające mnie na wylot wrażenie, że niezależnie od tego, co bym zrobiła, i tak byłoby to za mało.

Ta myśl za każdym razem tak bardzo boli.

Bezsilność, która już dawno przejęła nade mną całkowitą kontrolę, była nie do zniesienia, ale coraz cześciej reagowałam na nią obojętnością. 

Nienawidziłam, gdy ludzie wmawiali mi, że gdybym tylko się przełamała i wyrzuciła z siebie wszystko, w czym tak długo tkwię, nagle wszystko magicznie by się ułożyło.

Chciałabym, żeby to wszystko było takie proste...

Od zawsze twierdziłam, że prawdziwe wsparcie to nie jakaś głupia mowa pocieszająca ani żadne inne słowa. Życie nauczyło mnie, że ich wartość często okazywała się znikoma i całkiem nieistotna, w obliczu ciężkich do przepracowania emocji. Cokolwiek warte wsparcie, było przede wszystkim zawarte w czynach, które pozwalały poczuć się dla kogoś naprawdę ważnym.

Teraz, siedząc na ogromnym łóżku w moim pokoju i raz po raz słysząc nad uchem trajkotanie mojej przyjaciółki, nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić. Gapiłam się w jeden punkt, który wypatrzyłam sobie w ścianie naprzeciwko mnie.

Byłam zmęczona swoim niedawnym wybuchem złości i jednocześnie rozpaczy, którego doświadczyłam dzięki Chase'owi.

Wyczerpanie, które dotkliwie w tym momencie odczuwałam, nie miało nic wspólnego z moim ciałem, a jedynie z psychiką.

Zaraz po tym, jak Chase wyszedł z pokoju, Klara wpadła do niego i stanęła jak wryta, szokując się moim stanem, po, z pozoru, zwykłej rozmowie z bratem. W rzeczywistości, ta kilkuminutowa siostrzano - braterska konwersacja, całkowicie pozbawiła mnie energii i bez żadnego ostrzeżenia przekroczyła granicę mojej wytrzymałości.

Jak mam mu wytłumaczyć, co przeżywam od ponad roku?

Wcześniej nie było mi łatwo, głównie przez brak rodziców w moim życiu, ale teraz miałam jeden wielki bałagan w głowie, którego w żaden sposób  nie potrafiłam okiełznać.

Don't try to save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz