Rozdział 8

231 7 6
                                    

Widok Chase'a, opierającego się o maskę jednego z trzech samochodów terenowych, spowodował, że zaczęłam powątpiewać, czy aby na pewno mój zmysł wzroku nie szwankuje.

Myślałam, że zdążyłam już zapomnieć czym są prawdziwe łzy szczęścia. Może i się nie myliłam, ale teraz na powrót czułam na policzkach ciecz, tyle że taką, której wizyt pragnęłam częściej. Taką, której obecności się nie bałam, a domagałam.

Radość, wypełniająca każdy skrawek mojego ciała, tkwiła w wypełniającej się właśnie obietnicy, złożonej mi jako małej dziewczynce przez brata. Przyrzekał, że w rok swojej pełnoletniości zabierze mnie na ekstremalną przejażdżkę po plaży pełnym przepychu autem. Takim, które teraz miałam możliwość podziwiać nie w internecie, a na żywo. Myślałam, że to tylko takie gadanie i szybko zapomni o tych wypowiedzianych w przypływie dobrego humoru słowach, jednak on pamiętał. Nie zapomniał, a naprawdę pamiętał...

Jako dzieci mówiliśmy wiele i często bez większego znaczenia, dlatego nie wierzyłam, że słowa te mogłyby ziścić się kiedyś w przyszłości. Nasza wiedza o świecie, swoją wielkością ograniczała się wtedy do okruszków ciastek, które jak każdy brzdąc pochłanialiśmy kilogramami i których resztki pokrywały całe nasze ubrania.

Nie hamowałam spływających ze mnie kropel, a pozwalałam im swobodnie wypłynąć z głębin mojego ciała, dając im upragnioną wolność, a sobie ukojenie. Jedynym ich minusem był rozlany obraz i coraz to liczniejsze bezkształtne sylwetki, które nagle pojawiły mi się przed oczami. Wcześniej nie wysilałam się, by dostrzec inne, stojące przy czarnych wysokich Jeepach zarysy męskich sylwetek, gdyż zanurzyłam swój wzrok tylko w jednej osobie, w której stronę pragnęłam bezsłownie rozciągnąć promyk wdzięczności, jaki rozświetlił wnętrze mojego pokruszonego serca. 

- No nie stój tak, idź do niego - szepnął wesoło David, widząc moją reakcję i pomógł mi dźwignąć się na wyprostowane nogi.

- Boże, nie wierzę w to... - wydukałam w przerwie od płaczu.

- Leć do niego, zanim się rozmyśli i nigdzie nie pojedziecie. A zapewniam cię, że warto, bo to nie koniec niespodzianek na dziś.

- Wiedziałeś od początku co planuje Chase, prawda? Dlatego do mnie przyszedłeś? - zapytałam, choć odpowiedź skleiłam już sobie sama.

- Ja bym nie wiedział? - prychnął, jakby urażony. - I nie tylko dlatego zapierdzielałem tak na tę plażę. Nie myśl już tyle, a po prostu daj się ponieść chwili. Wiem co mówię, zaufaj mi.

- Dziękuję David za to, co powiedziałeś. Dałeś mi trochę do myślenia - rzuciłam z kompletnie innej beczki, ale autentyczność w moim głosie była nie do przeoczenia.

Przetarłam policzki, ale nie odwróciłam się, tylko wpatrywałam nieprzerwanie w dal, widząc, jak sylwetka Chase poruszyła się w naszym kierunku.

- Ej, no coś ty. Nie masz za co mi dziękować. - Obrócił mnie za ramię, ale był na tyle delikatny, że ledwo to odczułam. Szczerzył się sympatycznie, zarażając mnie swoim uśmiechem jak nosiciel jakiegoś wirusa, który nakłada ludziom szczere uśmiechy na twarze, nie interesując się ich zdaniem czy obecnym humorem. - Taka dziewczyna jak ty nie może tak cierpieć... - Przycisnął mnie do swojego torsu, a ja nie oponowałam.

- Mad? - odezwał się Chase, który patrząc na dystans, jaki musiał pokonać, zjawił się zaskakująco szybko za moimi plecami.

Bez słowa powróciłam do poprzedniego położenia, stając oko w oko z bratem.

Jego zamglone spojrzenie ukazywało ból, którego nie miałam w zamiarze mu zapewnić. Szklistość ciemnych tęczówek tliła się poczuciem odpowiedzialności i dostrzegalną skruchą. Choć nie strzepywałam z niego całej winy na siebie, to swoją porywczością także dołożyłam własną, osobistą cegiełkę do tej sytuacji.

Don't try to save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz