CHAPTER 11 - Defenceless Will

97 9 14
                                    

07.07

 23:58

Pov: William

Właśnie biegłem do domu i próbowałem powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy. Wiem, że Lucas był pijany ale te słowa mnie zabolały. Bardzo zabolały. On mnie tam nie chciał. Oni mnie tam nie chcieli. Po co ja się zgodziłem. Mogłem powiedzieć Max najsłabszą wymówkę. Pewnie i tak zaprosiła mnie z litości. Bo kiedyś się przyjaźniliśmy. Dokładnie, kiedyś. Nie wiem co ja sobie wyobrażałem. Że będzie jak kiedyś, że pooglądamy jakiś film zjemy żelki czy chipsy i będziemy to popijać Coca-colą. Będziemy rozmawiać o największych pierdołach i śmiać się przy tym głośno. Grać w D&D z chłopakami. Ale ja byłem głupi, że tak pomyślałem.

Zaczynało mi powoli brakować tlenu więc chcąc nie chcąc musiałem zwolnić.

Nawet gdy zmniejszyłem swoje tempo, nie poprawiło mi się. Przystanąłem więc i oparłem się plecami o jakiś znak drogowy. Oparłem się na kolanach i zacząłem głośno dyszeć próbując złapać oddech.

Po kilku minutach gdy poczułem, że zaczyna mi się poprawiać, podniosłem się i rozglądnąłem się dookoła. Od razu dostrzegłem jakąś sylwetkę, która niebezpiecznie zbliżała się w moja stronę.

- A któż to wrócił? – powiedział do mnie chłopak i ironicznie się zaśmiał – Nasza lokalna ciota. – po tym zdaniu zrozumiałem z kim mam do czynienia.

Do mojej głowy automatycznie wróciły wspomnienia z przed kilku lat kiedy w szkole gnębił mnie brunet o ciemnych oczach i jego wyższy o głowę przyjaciel. Ten pierwszy właśnie stał przede mną.

- Tak. Wiesz ja muszę iść. – powiedziałem i ruszyłem przed siebie biegiem

Troy jednak nie był mi dłużny i już po kilku sekundach mnie złapał i powalił na ziemię.

- Nie ma tak łatwo pedale. Nie maiłem już kogo bić już od dłuższego czasu więc myślisz, że tak po prostu ci odpuszczę. – gdy skończył mówić napluł mi prosto na twarz

- Błagam cię. – zacząłem mówić choć wiedziałem, że to i tak nie ma celu bo taki ktoś jak on nie przepuści okazji nakopania pedałowi

Nie zdążyłem już nic więcej powiedzieć bo poczułem mocny cios w szczękę. Brunet jednak na tym nie poprzestał tylko zaczął bić mnie po całej twarzy.

Gdy prawdopodobnie nie miał już miejsca przeniósł się na brzuch. Jednak tym razem zamiast pieści użył nóg. Troy zwyczajnie zaczął mnie kopać jak jakiegoś bezwartościowego śmiecia.

Może to mi się należało. Może to było za to, że przyszedłem na tą imprezę. Niepotrzebnie wychodziłem dzisiaj z domu. Niepotrzebnie robiłem sobie złudną nadzieję, że naprawdę chcieli żebym tam przyszedł. Niepotrzebnie uwierzyłem w wszystko co mi mówili. Niepotrzebnie łudziłem się, że może to co mówił Mike było prawda. Jednak jedyną prawdą było to, że oni mnie już nie lubią. Nie potrzebują. Nie chcą w swojej drużynie. Tylko im tam zawadzam. Już do nich nie pasuję. Może tak naprawdę nigdy do nich nie pasowałem. Tylko wtedy było im głupio mi o tym powiedzieć. I nagle nadarzyła się cud, wyprowadziłem się. Wszyscy na pewno się z tego powodu ucieszyli.

Troy zadał mi ostatni i najmocniejszy cios w żebra po czym uciekł.

Ja leżałem na ziemi trzymając się za brzuch i płacząc jak największa oferma.

Będąc szczerym to nie mam pojęcia ile tak leżałem. Ale było to wystarczająco długo abym się trochę uspokoił i przestał płakać.

Aktualnie było lato i w dzień było wręcz gorąco. Jednak w nocy na dworze było dosyć zimno. Wiedziałem więc już teraz, że następnego dnia będę lekko przeziębiony od leżenia na zimnej kostce brukowej.

Wstawanie to była najgorsza i najbardziej bolesna rzecz jaką robiłem od bardzo długiego czasu. Zakładałem że prawie cały brzuch maiłem w siniakach tak samo jak twarz.

Po kilku krokach poczułem w ustach metaliczny posmak. Sięgnąłem do nich ręką i je lekko przetarłem.

Na mojej ręce była krew. Prawdopodobnie leciała mi ona z nosa lecz nie mogłem być tego teraz pewny.

Chwyciłem się dłońmi za twarz z zażenowania, czego od razu pożałowałem. Poczułem przenikliwy ból kilkukrotnie razy mocniej w miejscach, w których dotknąłem skóry.

Wydałem z siebie pełny bólu jęk, po czym upuściłem ręce wzdłuż mojego ciała.

Naciskając klamkę lekko zdziwiłem się gdy drzwi się nie otworzyły. Spróbowałem jeszcze kilka razy ale te ani drgnęły.

Zacząłem więc szukać pod każdym kamieniem i doniczką klucza.

Znalazłem go dopiero po podniesieniu figurki żaby z czerwoną parasolką.

- Mam cię. – powiedziałem sam do siebie

Gdy próbowałem się uśmiechnąć moja twarz przypomniała mi, że nie mogę więc zrezygnowany ruszyłem z powrotem do drzwi.

Wchodząc do środka próbowałem zachowywać się jak najciszej, żeby nie obudzić mojej mamy. Jednak gdy wszedłem trochę głębiej na stole w kuchni zauważyłem leżącą na nim żółtą karteczkę. Podszedłem do niej i od razu zacząłem ja czytać nie fatygując się nawet, żeby ją podnieść.

Will kochanie.

Miałam ci powiedzieć wcześniej ale nie zdążyłam bo szybko wyszedłeś.

Idę na nocną zmianę do pracy i wrócę jutro ok. 07:00.

W lodówce masz kotlety z obiadu, więc jak chcesz możesz sobie podgrzać i zjeść na kolację.

Kocham mama <3

Po przeczytaniu listu odetchnąłem z ulgą. Jutro zapewne mama mnie zobaczy ale chociaż dzisiaj nie będzie mnie przepytywać. Nie będę musiał też hamować mojego płaczu.

W tym momencie w mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy z dzisiejszego dnia.

Mike, który przyszedł do mnie bo się o mnie martwił. Nie, nie martwił się o ciebie po prostu było mu ciebie żal albo był to po prostu jakiś głupi zakład.

Robin która się do mnie przytuliła. Na to akurat nie mam wyjaśnienia, może naprawdę mnie lubi. Nie. Na pewno nie. Robin jest osobą, która przytula każdego. Chociaż nigdy nie widziałem, żeby się z kimś przytulała. Dobra nie ważne.

Lucas, który zaczął mnie wyzywać. Nie powinienem tam przychodzić. Nawet nie chciałem pić ani palić. A przecież o to chodziło w tej imprezie. Mike przecież mi mówił, że jak nie chcę to nie muszę. Pewnie powiedział to specjalnie, żeby potem się ze mnie naśmiewać.

Troy. Troy, który zaczął mnie bić pięściami i kopać. Na pewno na to zasłużyłem. On wie, że jestem beznadziejną osoba i na to zasługuję. Że nawet nie umiem się obronić jak największa ofiara losu. Potraktował mnie jak śmiecia bo prawdopodobnie nim jestem.

Nawet nie zauważyłem kiedy zacząłem niemiłosiernie płakać. Nie zauważyłem kiedy upadłem na kolana. Nie zauważyłem kiedy zacząłem na czworaka kierować się do mojego pokoju. Nie zauważyłem kiedy otworzyłem szufladę od biurka i wyjąłem z niej czarny woreczek w białe gwiazdki. Nie zauważyłem kiedy usiadłem na środku pokoju i zacząłem wyciągać z niego żyletkę. Nie zauważyłem kiedy zrobiłem pierwszą kreskę na moim jak dotąd czystym od ran udzie.

Zauważyłem dopiero co się dzieje kiedy poczułem łagodzący ból. Jednak nie trwał on wystarczająco długo, dlatego na mojej skórze zaczęło pojawiać się dużo więcej czerwonych, głębokich i równych linii z których po chwili zaczęły uwalniać się duże krople czerwonej cieczy, na której widok zawsze nieświadomie się uśmiecham.


LOOK OUT MUSHROOM | bylerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz