04

65 11 1
                                    

☆★☆

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

☆★☆

Przesuwając delikatnie drzwi biodrem, Marie-Jeanne z powrotem znalazła się w mieszkaniu, tym razem obładowana torbami. Z samego rana zaproponowała pani Hudson wspólne i szybkie zakupy, które przerodziły się w czterogodzinne chodzenie po sklepach. Gdy tylko przekroczyła próg, stanęła jak wryta, zaraz po tym stawiając agresywniejsze kroki w stronę kuchni, gdzie na stole postawiła torby. Odwróciła się, robiąc trzy kroki prosto, przechodząc tym samym do salonu.

— Czy ty naprawdę nie ruszyłeś się z tego fotela nawet na chwilę? — Krzyżując ręce na piersi, uniosła lewą brew na detektywa, który przeglądał nieznaną jej książkę, oprawioną w czarną okładkę. — Nawet tego nie czytasz.

— Wysłałem Johna po baterię. — Mruknął Sherlock, nie podnosząc wzroku z nad książki.

Marie-Jeanne zmarszczyła brwi. — Przecież ja je miałam kupić.

— A kupiłaś?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi do mieszkania ponownie się otworzyły, a do środka wszedł John, z dwiema pełnymi reklamówkami. Sherlock szybko doskoczył do laptopa, zaczynając czytać jakąś stronę, która była otwarta.

— Myślałam że to ja robię zakupy. — Powiedziała Marie-Jeanne, zauważając że w reklamówce są identyczne rzeczy, które ona kupiła.

— A nie ja? — Zapytał John, odwracając się w jej stronę. Zaraz jednak przeniósł wzrok na detektywa, który wciąż wpatrywał się w ekran laptopa. — To mój laptop?

Westchnąwszy, Marie-Jeanne zdjęła swój krótki, czarno czerwony płaszcz, zawieszając go na wieszak, który był przymocowany do drzwi wejściowych i zabrała się za rozpakowywanie, słuchając jednak uważnie rozmowy pozostałej dwójki. Odnajdując pudełko baterii w zakupach Johna, odwróciła się z zamiarem rzucenia nimi w Sherlocka, ale zatrzymała się w ostatniej chwili gdy zauważyła że akurat na nią patrzył. Powstrzymując przewrócenie oczami, rzuciła je w jego stronę, nie celując jednak w głowę, a tak, żeby po prostu je złapał. Nie czekając jednak na efekt końcowy, odwróciła się z powrotem do stołu, kontynuując rozpakowywanie.

— Musimy iść do banku. — Słysząc detektywa Marie-Jeanne odruchowo zerknęła w jego stronę, zauważając jak zdejmuje jej płaszcz z wieszaka.

Uniosła brwi, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi, kiedy razem z Johnem zniknął za drzwiami. — To chyba nie twój rozm...

— Chodź Marie-Jeanne!

☆★☆

— Wszystko rozumiem, naprawdę. Ale dlaczego ja tu muszę być?

Spojrzenie Sherlocka powędrowało do brunetki siedzącej na krześle. Od ponad pięciu minut czekali na znajomego detektywa, który podobno kiedyś z nim studiował. Nie chciał powiedzieć dlaczego wyciągnął ją z domu, choć próbowała to z niego wyciągnąć od momentu kiedy weszli do taksówki.

𝐌𝐲 𝐝𝐢𝐥𝐞𝐦𝐦𝐚 [𝘴𝘩𝘦𝘳𝘭𝘰𝘤𝘬 𝘩𝘰𝘭𝘮𝘦𝘴] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz