Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
☆★☆
Przechodząc do salonu, Marie-Jeanne postawiła kubek z kawą na stoliku, kończąc tym samym rozmowę, którą prowadziła od przeszło dziesięciu minut przez telefon. Odłożyła swój dziennik, w którym dokładnie opisała wszystko co do szczegółu. Miała wykonać swój pierwszy obraz na zamówienie, które pozwoli jej zarobić cztery tysiące złotych, choć tak naprawdę nie potrzebowała tych pieniędzy. W swój wyjazd przygotowała się bardzo dokładnie, co potwierdzały wysokie cyfry na jej kartach. Ale nawet one kiedyś by się skończyły, prawda? Wolała być zabezpieczona, a bezczynne siedzenie w domu też jej nie odpowiadało.
Kiedy zajęła swoje miejsce, w końcu zwróciła uwagę na detektywa, który siedział obok niej, zwrócony jednak plecami do stołu. Uniosła jedną brew do góry, zauważając że wpatruje się pusto w ścianę, z rękoma ułożonymi jak do modlitwy.
Sherlock lekko obrócił głowę w jej stronę, czekając na rozwinięcie.
Minęła chwila, zanim Marie-Jeanne podniosła wzrok znad laptopa, czekając aż jej pierwszy klient prześlę jej zdjęcie, które swoimi umiejętnościami miała przelać na papier. Kiedy skrzyżowała spojrzenie z detektywem, uniosła mimowolnie brwi, nie wierząc w jego pamięć.
Jeszcze dzisiaj z samego rana, kiedy w akompaniamencie Harry'ego Pottera i kamienia filozoficznego rozpakowywała nowe przyrządy kuchenne, poddenerwowany John wszedł do kuchni.
— Coś się stało? — Zapytała, zabierając się za otworzenie kolejnego pudła, które stało na stole między nią a Sherlockiem, który robił coś na laptopie doktora, popijając przy tym czarną kawę. Nie podniósł jednak na nich wzroku, zachowując się jakby w ogóle ich tam nie było.
— Mam o dziewiątej rozmowę o pracę w miejskim szpitalu. — Wyjaśnił, podnosząc z tacki ostatnią filiżankę kawy, które przyniosła niedawno pani Hudson. Gdy zrobiła to pierwszego dnia, Marie-Jeanne pomyślała że to bardzo miłe z jej strony, ale gdy zaczęło się to powtarzać kilka razy dziennie, jak również z obiadami, które chętnie im robiła, stwierdziła że nie mieszka z dorosłymi mężczyznami tylko z dziećmi, które umyślnie czy też nie, ale wykorzystują starszą panią, która zdecydowanie jest dla nich zbyt miła. Nawet próbowała z nią o tym porozmawiać, ale niczego nie wskórała w końcowym efekcie. — Wstałem wcześniej żeby się przyszykować.
Marie-Jeanne pokiwała głową, otwierając pudełko, z którego wyskoczyła folia bombelkowa, która musiała być przez ten czas mocno ściśnięta. Spojrzała z ciekawości na zegar który wisiał nad wejściem, zaraz potem ostrożnie przenosząc spojrzenie na Johna.
— John... — Zaczęła, powoli przeciągając jego imię. — Jest ósma pięćdziesiąt.
Doktor Watson na jej słowa zakrztusił się pijącą kawą, zerkając odruchowo na ten sam zegar. Zanim zdążyła się zorientować co się dzieję, on już zakładał kurtkę, znikając za drzwiami.