Rozdział 1

8.5K 504 614
                                        

Podczas nocy takich jak te, Julienowi zawsze wydawało się, że hotel budzi się do życia.

Kiedyś, gdy był jeszcze dzieckiem, bał się tego przekonany, że to niespokojne duchy nawiedzały wiktoriański budynek na wzgórzu. Teraz, kiedy był dorosły i wiedział już, że to tylko wiatr podczas sztormu trząsł konstrukcją, nauczył się znajdywać ukojenie w złowieszczym skrzypieniu starego drewna. Zamykał oczy i wsłuchiwał się w dźwięki akompaniowane przez deszcz bębniący wściekle o szyby i odległy szum wzburzonego morza, jakby dom opowiadał historię przeznaczoną wyłącznie dla niego.

Historię, której za nic w świecie nie był w stanie spisać na kartkę.

Westchnął sfrustrowany, odrywając wzrok od notesu na kolanach, gdy chęć rzucenia nim przez pomieszczenie stała się trudna do powstrzymania. Nieważne, jak bardzo chciał go zapełnić słowami, puste strony drwiły z niego bezlitośnie, doprowadzając do szaleństwa.

Zamiast tego pozwolił, by jego oczy zaczęły błądzić po hotelowej recepcji. Mała lampka na kontuarze oświetlała wyłącznie jej niewielką część, tworząc cienie na ścianach i pozostawiając w mroku korytarze oraz schody prowadzące na piętro.

Ale Julien nie potrzebował światła. Nawet w całkowitej ciemności, nawet gdyby stracił wzrok, do końca życia byłby w stanie przywołać w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół, od zdjęć w ramkach wiszących za jego plecami, po słoje w drewnianych deskach podłogowych.

To na nich stawiał swoje pierwsze samodzielne kroki, kręcąc się pomiędzy nogami gości, których jego mama przyjmowała do hotelu. Po nich uczył się jeździć najpierw rowerem, później deskorolką, dopóki matka bądź któryś z pracowników, nie wygonili go na zewnątrz. Nawet gdy po raz pierwszy wrócił pijany z imprezy, spędził noc na tej podłodze, bo nie był w stanie wejść na piętro do swojego pokoju.

Hotel był jego domem bardziej, niż mieszkanie, które wynajmował w mieście, kiedykolwiek nim będzie, i w chwilach, kiedy niczego nie pragnął bardziej, niż uciec, pocieszał się, że przynajmniej kocha swoje więzienie.

Całe Sangatte nim było. Najpiękniejsze więzienie na świecie z widokiem na Cieśninę Kaletańską, klatka ze ścianami z białej kredy majestatycznych klifów. Niespełna pięciotysięczne miasteczko w północno-wschodniej Francji, skryte pomiędzy znanym na cały świat tunelem pod kanałem La Manche w Calais i przyciągającym tysiące turystów rocznie przylądkiem Cap Blanc-Nez.

Jednak chociaż samo Sangatte nie oferowało nic wyjątkowego, również cieszyło się umiarkowaną popularnością wśród turystów. Głównie takich, którzy kończąc wizytę we Francji, szukali taniego miejsca, by przenocować, zanim wsiądą na prom powrotny lub w pociąg do Wielkiej Brytanii, albo takich, którzy nazajutrz ruszą w drogę do Paryża, czy innej atrakcyjnej destynacji.

Julienowi nie umykała ironia płynąca z faktu, że miejsce, które nazywał domem, każdego dnia gościło ludzi, którym zazdrościł najbardziej na świecie.

Oni mogli wyjechać, wsiąść na pokład i zostawić Sangatte za sobą. On był zakotwiczony tam na zawsze, nie do ruszenia zupełnie jak klify.

Nie był w stanie zliczyć, ile razy marzył o tym, by móc tak po prostu spakować się i wyjechać. Choć raz nie być otoczonym przez znajome widoki i tych samych ludzi, którzy widzieli go w pieluchach. Przekonać się na własnej skórze, co prawdziwy świat ma mu do zaoferowania.

Jednak najbardziej Julien pragnął przestać się bać. Bo o ile Sangatte było więzieniem, tak strach był jego strażnikiem — nadgorliwym służbistą, pracoholikiem, który nigdy nie opuszczał posterunku. Zawsze czuwał, nieustannie pilnował, by Julien nigdy nie wyściubił nosa poza swoją strefę komfortu.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 12, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

September SunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz