Rozdział 6

85 104 18
                                    

ZOE

Przez połowę nocy przekręcałam się z boku na bok nie mogąc spokojnie zasnąć. Słowa Leo odbijały się w mojej głowie niczym echo. Analizowałam dosłownie każdy fragment naszej rozmowy, słowa, gesty i spojrzenia. Nie wiedząc dlaczego chciałam zatrzymać ją w umyśle jak najdłużej.

W końcu wyrzuty sumienia chociaż częściowo odpuściły, mogłam przestać się zadręczać i karać za swój zbyt długi język. Wybaczył mi i powiedział, że zrozumiał moją reakcję na całą sytuację.

To było najważniejsze, prawda?

Narodził się jednak nowy problem. Do mojej głowy nieprzerwanie wpadły kolejne myśli, które nie dawały mi spokoju. Chciałam wiedzieć o nim więcej. Miałam mnóstwo pytań, a tak niewiele odpowiedzi. Wczorajszy wieczór nie był najlepszym momentem na taki wywiad.

Może jeszcze kiedyś będziemy mieli kolejną okazję na rozmowę.

Nie spodziewałam się, że Leo tak się otworzy. Starałam się nie pokazać jak bardzo mnie tym zaskoczył. Jako że byłam beznadziejnym kłamcą, z całą pewnością wiedział to po pierwszym spojrzeniu na moją nietęgą minę.

Leo nie wyglądał na osobę, która bez problemu dzieli się swoimi historiami i emocjami, a raczej je ukrywa i udaje, że wszystko jest w porządku. Świadomie nie okazałam mu litości, ani nie próbowałam go pocieszać. Nie oczekiwał tego, bo w niczym by mu to nie pomogło, a mogło tylko beznadziejnie zdołować. Wydawało mi się, że większą część swojej tragedii przepracował. Ta maleńka cząstka żalu z całą pewnością pozostanie z nim na zawsze i tego nie można było zmienić.

Nad ranem udało mi się zmrużyć oczy i nieco przespać, ale dosyć szybko zbudził mnie dźwięk dzwoniącego domofonu. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc, kto mógł przerwać mój spokojny sen. Kompletnie nieogarnięta i poczochrana do granic możliwości podbiegłam i podniosłam słuchawkę.

- Tak? - zapytałam słabym, zachrypniętym głosem.

- Dzień dobry panno Williams - zaczęła uprzejmie recepcjonistka. - Przyszedł do pani kurier z bardzo osobistą przesyłką, czy mogę go wpuścić?

Dosłownie słyszałam, jak cała w skowronkach uśmiechała się po drugiej stronie.

Co ją tak uszczęśliwiło?

- Przesyłką? Nic nie zamawiałam... - zastanawiałam się na głos.

Z całą pewnością moje pudełka z jedzeniem nie były osobistą przesyłką, bo zawsze odbierałam je z recepcji i nigdy nikt nie pragnął wręczyć mi ich do rąk własnych. Nie przypominałam sobie nic, co mogłam zamówić. Nie spodziewałam się żadnej przesyłki od nikogo.

- W porządku, proszę go wpuścić na górę - odparłam po chwili ciszy.

Zaglądając w stronę lustra przeczesałam ręką skołtunione, długie włosy. Ostatnim czego pragnęłam, było wystraszenie biednego, niczego nieświadomego kuriera. Zaglądając przez wizjer dostrzegłam wysokiego mężczyznę, idącego z bukietem różowych róż.

Zamrugałam szybko starając się odgonić resztkę snu z powiek i upewnić się, że dobrze widzę. Niewiele myśląc sprawnie otworzyłam drzwi i powitałam go niepewnym uśmiechem mając nadzieję, że dowiem się od kogo ten prezent.

- Panna Williams? To dla pani. Pięknego dnia życzę.

Wręczył mi do rąk kwiaty, podstawił tablet i rysik, po czym delikatnie się pokłonił i ruszył w stronę windy. Nie zdążyłam wydusić z siebie ani pół słowa, a jego już nie było.

Lion's SecretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz