Przez szybę jadącej taksówki obserwowałam ukochany Edynburg. Zawsze przyjeżdżałam tu na wakacje do cioci Alice. Bez żadnego wyjątku. Nawet z zapaleniem płuc, czy ze złamaną nogą potrafiłam się spakować i do niej przyjechać. A teraz? Zamieszkam tutaj, co ani trochę mnie nie cieszy. Właściwie wraz ze śmiercią rodziców, zostało mi odebrane całe szczęście.
W chwili, kiedy odebrałam telefon ze szpitala, z wiadomością, że moi rodzice mieli wypadek samochodowy i walczą o życie, osłupiałam. Szłam, wtedy na spotkanie z Olivią, a telefon odebrałam przechodząc przez pasy. Słysząc tę wiadomość zatrzymałam się i zastygłam bez ruchu, nie zauważając tego, że światło zmieniło się już na czerwone. Ktoś coś krzyczał, samochody trąbiły. Nie rejestrowałam niczego. W końcu z osłupienia wyrwało mnie szarpnięcie jakiegoś mężczyzny. Ze łzami w oczach zaczęłam biec prosto do szpitala. Nie zdążyłam. Nie pożegnałam się. Nie dane mi było nawet na nich popatrzeć. Potrzymać ich rąk. A nawet przytulić się, do zimnego już ciała.
Płakałam aż do dnia pogrzebu, dopóki nie straciłam już łez. Nie jadłam, nie piłam. Siedziałam całymi dniami pod sypialnią rodziców i wyłam. Wyłam tak głośno, że aż zdarłam gardło. Czułam się opuszczona i samotna. Wciąż łudziłam się nadzieją, że oni wrócą, a to wszystko było tylko długim, męczącym snem. Niestety tak się nie stało, a 30 lipca 2016 roku stał się najgorszym dniem w całym moim życiu.
Musiałam przyjąć w końcu bolesną dla mojego serca prawdę - Oni umarli, a ja nigdy już ich nie zobaczę.
Ciocia Alice przygotowała cały pogrzeb i to ona pierwszy raz przyjechała do mnie, a nie ja do niej. Mieszkała ze mną przez miesiąc, aż w końcu zaproponowała przeprowadzkę. Z początku nie chciałam nawet o tym słyszeć, ale później uświadomiłam sobie, że tak będzie lepiej. Mało jadłam, nie odzywałam się do nikogo. Przestałam płakać, ale to co działo się w mojej głowie, było nie do opisania. Finalnie stałam się chodzącym trupem, starającym się przetrwać.
Jadąc taksówką przypominałam sobie te wszystkie chwilę, gdy nie mogłam się już doczekać, aż samochód stanie na Rose Street. Teraz mogłabym jechać tak w nieskończoność. Nie raz powtarzałam rodzicom, że planuje przeprowadzkę do Edynburga, ale nigdy nie przypuszczałam, że będą to takie okoliczności.
Z transu wybudził mnie głos mężczyzny:
- Jesteśmy na miejscu. Czy pomóc Pani z walizkami?
- Dziękuję, poradzę sobie - odpowiedziałam.
Zapłaciłam mu należytą sumę, a następnie zabrałam walizki z bagażnika i podziękowałam jeszcze raz. Gdy taksówkarz odjechał, wciąż wpatrywałam się w mieszkanie.
Był to typowy budynek, z dwoma piętrami, schodami i furtką, która zazwyczaj była otwarta. Mimo to posiadał jedną wyjątkową rzecz. Na drugim piętrze był taras, który sprawiał wrażenie wklejonego w dach, dzięki czemu można było zachować prywatność. Pukając do drzwi, wiedziałam, że będę siedzieć tam codziennie.
- Och Natalie, w końcu jesteś. Już się martwiłam, bo nie odbierałaś telefonu - powiedziała, otwierając szerzej drzwi i zapraszając mnie do środka.
W domu, jak zawsze panował należyty porządek.
- Rozładował mi się telefon - skłamałam.
Nie włączałam go już od 2 tygodni, ponieważ wciąż dostawałam wiadomości i telefony z zapytaniami jak sobie radzę, czy czegoś mi nie potrzeba oraz z sentencjami, że wszystko się ułoży, taka jest kolej rzeczy i innymi pierdołami. Nie znosiłam tego. Uważałam, że większość z tych dobrych rad jest na pokaz. Wręcz byłam co do tego przekonana, bo spora część mojej rodziny nawet do mnie nie dzwoniła, gdy rodzice jeszcze żyli. Ba! Nawet do nich też nie dzwonili.
CZYTASZ
A storm, you don't expect
Teen FictionPierwsza część dylogii "Unexpected" Natalie po śmierci rodziców przeprowadza się do nowego miasta. Pragnie zapomnieć o wydarzeniach z przeszłości i uleczyć swoje serce. Z czasem staje się to trudne, gdy na jej drodze pojawia się mężczyzna. Jej głowę...