Zarzuty

145 7 1
                                    

Aurora była rozanielona. W każdej swojej sekundzie życia myślała o Travisie. Chłopak całkowicie oczarował ją swoją osobą, a ona czuła, że przepadła.

— On jest taki cudowny. — Powiedziała z rozmarzeniem blondynka.

Aurora przytuliła poduszkę do siebie i swoją głowę skierowała ku górze, aby zobaczyć sufit.

— Słyszałyśmy już ten tekst. — Fleur zaczynała się irytować. Stwierdziła, że jak jeszcze raz usłyszy kilka słów na temat Travisa to przysięgnie, że wyjdzie z siebie.

— Jakieś pięć razy w ciągu dwóch minut. — Loren również zaczęła się denerwować.

Młoda Davies zaledwie kilka minut temu pojawiła się w swoim dormitorium, a już porządnie zirytowała swoje przyjaciółki.

— Merlinie, upiekł mi babeczki. Dla mnie. Są moje. — Dziewczyna omal nie szalała z zachwytu.

— Jezu dziewczyno, ogarnij się. To zwykły chuj, który omamił cię. Jest na poziomie huncwotów. — Fleur zirytowała się do granic możliwości. Wstała z łóżka, uprzednio rzucając książkę na jego materac. Przedmiot odbił się od niego i z hukiem spadł na podłogę.

Aurora zaczęła się wściekać. Jak ona mogła tak mówić o jej przyszłym mężu?

— Dla twojej wiadomości jestem ogarnięta. — Wysyczała jak to potrafią prawdziwi ślizgoni.

— Nie widać. — Pomyślała Loren, ale nie odezwała się. Nie chciała pogarszać sytuacji.

Nagle przez otwarte okno od pokoju wpadła jasnoszara sowa. Była duża, a jej majestatyczne skrzydła dodawały jej uroku.

Fleur przez chwilę stała oniemiała, ale w środku nadal kipiała ze złości.

Sowa podała list Aurorze i odleciała. Dopiero po chwili blondynka zrozumiała co się stało. Otworzyła go i przeczytała jego zawartość. Gdy skończyła, z uśmiechem na ustach zaczęła się oddalać od dziewczyn.

— Nie powiesz nawet dokąd idziesz? — Zapytała ze sarkazmem Fleur.

— Jak najdalej od was. — Aurora pokazała im środkowy palec.

Odkąd Aurora opuściła pokój minęło kilka godzin. Loren chodziła wokół pokoju i traciła zmysły.

— Może jednak trzeba było za nią pójść? — Młoda Higs bardzo się denerwowała.

— Nie, na pewno nie. — Pokręciła przecząco głową Fleur mając w swojej duszy ziarno niepewności.

Loren westchnęła i usiadła na łóżku Aurory. Dziewczyna zachowywała się jakby była w amoku. Cały czas powtarzała te same słowa.

Młoda Higs westchnęła. Coś się działo, a ona się dowie co.

Loren spojrzała się na pudełko od babeczek Travisa. Dziewczyna tylko jedną zjadła, dlatego zostało jej jeszcze pięć.

Może chłopak je zatruł?

Nie, na pewno nie.

Dziewczyna pokręciła głową. Aurora już dawno chodziłaby struta, albo by jej nie smakowały. Brzuch by ją bolał, cokolwiek.

— Mogę zjeść jedną babeczkę? — Zapytała Fleur widząc, że jej przyjaciółka się patrzy na kartonik od Travisa.

— Aurora będzie wściekła. — Powiedziała z uśmiechem Loren. — Zrób to.

Szatynka podeszła do panny Higs i chwyciła kartonik. Otworzyła go, a zapach oceanu, lasu i deszczu doszedł do jej nozdrzy.

Fleur przez chwilę stała oniemiała. Zaczęła tracić zmysły? Dlaczego czuła ocean? Była przecież w Hogwarcie!

Szatynka wzięła do ręki babeczkę i zaczęła ją wąhać. Gdzie się podział smak ciasta?

— Co? — Zapytała Loren widząc zmartwienie na twarzy przyjaciółki.

— Pada? — Zapytała Fleur. Wraz z blondynką spojrzała się na okno. Nie było widać śladu deszczu. Świeciło słońce i była ładna pogoda jak na październik. — Czuję deszcz.

Loren wzięła do ręki babeczkę. Zapach pomarańczy, herbaty i jej ulubionej rośliny dotarł do jej nozdrzy.

— Pomarańcza? Ja tu widzę maliny. — Powiedziała Loren i odłożyła babeczkę na z powrotem miejsce.

— Lepiej tego nie jeść. Nie wiemy czym je naszprycował. — Powiedziała z niesmakiem Fleur.

— Czułam zapach pomarańczy, roślin i herbaty. — Powiedziała z zawahaniem Loren.

— Jakiej herbaty? — Dopytała Fleur chodząc niespokojnie po pokoju.

— Ziołowej, mojej ulubionej. Dokładnie taką jaką moja babcia robiła.

Fleur zaczęła się zastanawiać. Doskonale wiedziała, że blondynka już nie miała żadnej babci. Jej córka, czyli mama Loren znała odpowiednie proporcje i zioła. Młoda Higs trzymała je w swoim stoliczku nocnym, ale one nie miały intensywnego zapachu. Herbaty z nich również nie miała zaparzonej.

Zaczęły tracić zmysły?

— A może to jakiś kawał? — Zapytała nagle Loren wyrywając swoją przyjaciółkę z myślenia. — Ostatnio widziałam Travisa z Blackiem. Może coś knuli?

— Intrygi. — Zamyśliła się szatynka. — Intrygujące. Bardzo możliwe.

— Czemu mieliby coś knuć? — Zapytała Loren próbując coś wymyślić.

— A czemu nie? To Black, a Travis... Szczerze mówiąc nie wiem. Zachowuje się dziwnie. Niby się stara o Aurorę, ale mam wrażenie, że nie ma szczerych intencji. Zachowuje się jakby...

— Knuł. — Powiedziała hardo Loren.

— Tak! Dokładnie, to idealne słowo. — Fleur zamyśliła się na dłuższą chwilę. Starała się coś wymyślić. Travis był mądry, musiał coś zrobić godnego jego poziomu.

— A może to amoretencja? — Zapisnęła nagle Higs. Fleur niemal podskoczyła ze strachu.

— Nie wiem, nie jestem dobra z eliksirów. Aurora robi wszystko za mnie. — Powiedziała Fleur niemal się podłamując. Gdyby nie blondynka to nie wiedziałaby jak zdać ten przedmiot. To dzięki niej dostawała większość wybitnych.

— To musi być amoretencja. — Powiedziała pewna siebie Loren nie zważając na słowa szatynki.

— No więc, co teraz? — Zapytała Fleur, niewiele rozumiejąc. Wiedziała, że istniał eliksir miłości. Na tym jej wiedza się kończyła.

— Idziemy jej szukać. Nie wiemy co ten debil jej zrobił.

Szaleństwo | James PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz