Rozdział 14

42 3 0
                                    

Obudziłam się rano. Przytulona do mężczyzny mojego życia. Przykryta jedynie kołdrą. Nasze nogi były splecione. Colton nie spał od jakiegoś czasu i patrzył się na mnie z uśmiechem.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry, piękna. - powiedział i złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Zamknęłam oczy oddając go. Jego oczy z tak bliska były piękne.

- Jak się czujesz? Boli cię? - spytał się z troską.

- Troszkę. Ale było bardzo przyjemnie. - powiedziałam wtulając się w niego.

- Cieszę się. Następnym razem będzie jeszcze lepiej. - wymruczał mi do ucha, a ja zarumieniłam się i trochę zawstydziłam. On wtedy położył się na mnie, ręce mając po obu stronach mojej głowy.

- Colton...

- Ojj, piękna nie wstydź się... - powiedział i zaczął mnie całować po szyji. Śmiałam się przy tym i obejmowałam go rękami.

Nagle usłyszałam jakieś krzyki na zewnątrz domu. Zagłuszone, jednak z czasem wyraźnie docierało do nas że ktoś się bardzo kłócił przed domem.

- Słyszysz to...coś się dzieje. - powiedziałam, odrywając Coltona od jego ulubionej czynności.

- Widocznie ktoś przyszedł...- zaczął wtedy nasłuchiwać. - ...i chyba słyszę tatę. Pójdę sprawdzić.

Colton wstał z łóżka. Zarumieniłam się patrząc na niego. Zasłoniłam twarz rękoma. Colton założył bokserki. Następnie szare dresy i szarą koszulkę. Założył buty sportowe.

- Zaraz wracam, piękna. - powiedział unosząc kącik ust do góry. Posłałam mu szczery uśmiech i opuścił pokój.

Postanowiłam wykorzystać sytuację i zaczęłam się ubierać. Odczuwałam lekki ból w dolnych partiach ciała. Jednak pomimo tego z uśmiechem wspominam naszą wspólną noc. To była wspaniała chwila.

Ubrałam swoją bieliznę i stanik. Gdy szukałam po pokoju mojej sukienki, usłyszałam huk.
Taki huk jak po strzale z broni. Przeraziłam się tym. Serce mi wskoczyło do gardła. Bałam się że coś się stało Coltonowi. Niewiele myśląc złapałam białą koszulkę Coltona i założyłam ją. Sięgała mi do połowy uda. Szybko potem wybiegłam z pokoju.
Widziałam że przed domem są ludzie. Pobiegłam w tamtym kierunku. Zauważyłam tam burmistrza, a razem z nim szeryfa, który trzymał ręke na kaburze broni. Niedaleko nich Colton i jego tata.
Colton próbował zabrać strzelbę swojego taty i kierował ją ku górze. Widać to było źródłem strzału.

- Co się dzieje? - wykrzyczałam.

- No proszę...panienka Allie. - zwrócił się do mnie burmistrz. - Proszę się w to nie mieszać. To się pani nie tyczy.

- Racja. To sprawa między nami. Zostaw mnie Colton. Niech tylko tu wejdzie to pożałuje. - powiedział Jack, próbując wyrwać broń od Coltona.

- Tato, proszę. Uspokój się i oddaj mi broń.

- Odsuń się synu. Nie oddam mu naszego domu.

- Panie Reeves, niech pan odłoży broń zanim komuś stanie się krzywda. - powiedział szeryf, próbując uspokoić Jacka.

- Lepiej zrób co mówi szeryf, Jack. Nie pogrążaj się. - mówił burmistrz.

- To ty się pogrążyłeś, Robert. Straszysz mnie policją. Próbujesz zabrać miejsce które należało nie tylko do mnie i Coltona, ale i do Wandy.

- Nie wspominaj o niej. To twoja wina że odeszła.

- Jak śmiesz! - nagle Jack wyrwał się od Coltona i przycelował bronią w burmistrza.

Ten się schował za szeryfem, który wyciągnął broń. Zaczęłam płakać z przerażenia. Bałam się dalszego obrotu spraw.

- Colton zrób coś! - krzyczałam, zakrywając usta dłońmi.

Colton próbował zachować zimną krew i stanął naprzeciwko ojca. Ja jeszcze bardziej się przestraszyłam. Nogi się pode mną ugięły.

- Odsuń się synu.

- Nie rób nic głupiego tato.

- Skończę z tym. Nie odbierze nam domu. Nie pozwolę na to. - zobaczyłam w oczach Jacka łzy.

- Proszę, tato...mama nie chciałaby tego. - mówił spokojnym głosem podchodząc do swojego ojca. Jego tata odkładał broń. Colton powoli złapał za broń.

- Zawiodłem ją synku. Zawiodłem. - upadł nagle na kolana, a Colton zabrał mu broń.

- Tato...tato... - widziałem jak opuścił wzrok jego ojciec. - nikogo nie zawiodłeś. Nikogo, rozumiesz.

Szybko do nich podeszłam i pomogłam Coltonowi pomóc jego ojcu wstać. Zrobił to z trudem. Chyba za dużo nerwów. Spojrzałam w oczy burmistrza. W te surowe oczy.

- Lepiej niech pan stąd idzie. Nie dzisiaj. Pan Reeves musi odpocząć.

- To nie jest pani...

- Wynoś się śmieciu. - powiedziałam ze złością w oczach.

- Jak ty... - chciał mi coś widocznie powiedzieć ale teraz przerwał mu szeryf.

- Panie burmistrzu. Lepiej teraz nie odbywać tej rozmowy. Pan Reeves dostał upomnienie i to wystarczy. - powiedział spokojnie szeryf. Burmistrz uspokoił się i przywdział kamienną twarz.

- Dobrze, szeryfie. Proszę działać. - wtedy odwrócił się i wszedł do swojego samochodu, po czym odjechał.

Szeryf wtedy podszedł do nas.

- Pomogę panu. - powiedział i razem z Coltonem pomogli Jackowi przejść do domu.

Położyliśmy Jacka w jego pokoju, aby mógł odpocząć po poranku pełnym wrażeń. Gdy to zrobiliśmy kierowaliśmy się do wyjścia z domu.

- Colton...przepraszam. - powiedział Jack.

- W porządku tato...nie martw się...zajmę się wszystkim. - powiedział Colton, po czym zamknął drzwi od pokoju.

- Przykro mi z tej całej sytuacji. Nie chciałem aby się tak potoczyła. - mówił szeryf.

- Chyba nikt nie chciał. Proszę mi wierzyć, to wszystko wina burmistrza. Ten dom, to ranczo...należało do nas od zawsze. Teraz burmistrz chce nam je zabrać. I to dlaczego? Bo ma jakiś zatarg z ojcem? Naprawdę nie powinien czegoś takiego robić.

- Rozumiem pana frustrację panie Reeves. Szczerze chciałbym wam jakoś pomóc, ale prawnie ten teren należy do miasta. Do burmistrza. Na to nic nie poradzę. Muszę wam to dać, niestety. - podał Coltonowi jakiś dokument.

- Co to jest? - spytałam.

- Nakaz eksmisji. Macie jakiś tydzień, aby pożegnać się z tym miejscem. Wiem ile ono dla was znaczy. Możesz mi nie wierzyć, ale jest mi naprawdę przykro, Colton. - powiedział szeryf.

- Rozumiem. Dziękuje szeryfie.

- Jasne. Do widzenia Colton. Panno Allie. - pożegnał się z nami i wsiadł do radiowozu, po czym odjechał.

- Nie wiem teraz co robić Allie. Mój boże... - spuścił głowę, a w jego oczach widziałam łzy.

Podeszłam i dotknęłam jego policzka, ścierając mu ją. Gdy popatrzyliśmy sobie w oczy, widziałam w jego smutek. Serce mnie bolało na ten widok. Przytuliłam się do niego, a ten mnie objął.

- Tak mi przykro Colton.

Wtuleni byliśmy tak w siebie. Słyszałam jak oddech chłopaka się uspokaja.

Chyba tego teraz potrzebował. Czyjejś bliskości. Ja to najbardziej rozumiałam.

DreamstoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz