Rozdział 28

46 2 0
                                    

W domu było kilka osób które przyszły powspominać Jacka. Przyszli wszyscy co byli na pogrzebie. Poznałam także troje znajomych Jacka którzy byli na pogrzebie, Waltera, Lincolna i Eliasa.

- Miło mi panią poznać, panno Allie. - powiedział Walter. Łysy, niski staruszek z dużym wąsem.

- Mnie również, miło pana poznać.

- Walt... - dołączył do mnie Colton razem z Eliasem i Lincolnem. Uściskał dłoń z Walterem. - Dziękuje że przyjechałeś.

- No jasne...Jack był moim przyjacielem.
- powiedział Walter. Z tego co się wcześniej dowiedziałam Walter ma farmę w sąsiednim stanie. Podobnie jak Elias i Lincoln.

- Allie poznaj Eliasa i Lincolna. To także byli przyjaciele ojca. - przedstawił mnie dwóm mężczyznom po 50 - siątce. Podałam dłoń jednemu i drugiemu. Elias miał czarne długie włosy i brodę. Natomiast Lincon miał kasztanowe, siwiejące włosy. Obaj uśmiechnęli się ciepło do mnie.

- Miło mi panów poznać.

- Nam również. - powiedział Elias.

- Przykro nam z powodu Jacka. Był dobrym przyjacielem. - powiedział Lincoln.

- Dzięki. Doceniam to.

- Więc...długo się znaliście z ojcem Coltona?
- spytałam.

- Uuu...całe życie. Razem dorastaliśmy praktycznie. Razem chodziliśmy na rodeo.

- O...coś jak ty i Bryan. - zwróciłam się do Coltona.

- Więc ty też ujeżdżasz konie. Cóż jaki ojciec taki syn. - powiedział Lincoln.

- Staram się jak mogę. Ale czasami nie daję rady.

- Mówisz o tym słynnym koniu w miasteczku? Cieniu? On serio jest taką legendą? - spytał Walter.

- Nikt mu nie dał rady. - powiedziałam.

- Słyszałem o nim od Jacka. Nawet jemu było trudno go dosiąść.

- Obiecałem kiedyś ojcu że mi się to uda. - powiedział Colton ze smutkiem w głosie.
- Może kiedyś dam radę.

- Na pewno dasz. A twój ojciec będzie cię wspierał z góry. - powiedział Elias.

- Fajnie by było. - powiedział Colton lekko się uśmiechając.

- Zostawię was na chwilę. - powiedziałam po czym udałam się do rodziców.

- Hej skarbie...jak się trzymasz? - spytał tata.

- Jakoś...dziękuje że przyszliście.

- No pewnie skarbie... - mama się wtedy przytuliła do mnie. Odwzajemniłam to.
- Jack był moim przyjacielem. Co to teraz będzie bez niego. - odsunęliśmy się od siebie.

- Jak on się trzyma? - spytał tata, głową wskazując na Coltona.

- Jest mu ciężko. Stracił właśnie ojca. Został sam.

- Ma ciebie.

- Nie wiem czy będe mogła mu pomóc.

- Wspieraj go. Bądź przy nim jak zawsze. To pomaga. - powiedziała mama.

- Mama ma rację. To dla niego wiele znaczy. Twoja pomoc. - powiedział tata.

- Zrobię co będe mogła.

Naszą rozmowę przerwała osoba wchodząca do domu. Był to burmistrz Preston. Wzrok wszystkich zgromadzonych był skupiony na nim. Niektórzy krzywo na niego patrzyli, mając w pamięci to że chciał odebrać ranczo Reevesów.
Podszedł do Coltona. Uścisnęli ze sobą dłonie. Podeszłam do mojego chłopaka.

- Colton...przyjmij moje kondolencje. Przykro mi z powodu jego śmierci.

- Dziękuje...może wyjdźmy na zewnątrz. Powinniśmy porozmawiać.

- Racja. - odparł.

- To może ja zostanę. Nie chcę przeszkadzać. To wasza sprawa...

- Nie przeszkadzasz Allie. Chodź... - wziął mnie za ręke i razem z burmistrzem wyszliśmy z domu.

Razem przeszliśmy do ogrodzenia farmy.

- Boże...nie sądziłem że to tak się stanie. Żałuje tej nienawiści między mną i twoim ojcem przez te lata.

- O co dokładnie wam poszło?

- To stare dzieje.

- Proszę, powiedz czemu ta walka między wami była. - dopytywał Colton. Bardzo chciał poznać odpowiedź na to pytanie.

- O co zawsze wybuchają wojny i spory? - zadał pytanie retoryczne.

- O kobietę. - odpowiedziałam.

- To było dawno temu.
Byliśmy wtedy mniej więcej w twoim wieku.
Razem robiliśmy większość rzeczy. Wspólne rodeo, wspólne jazdy na koniach...boże to były czasy. Jack zawsze lepiej jeździł ode mnie. Przyznam trochę mu zazdrościłem.
Jednak pewnego dnia poznałem piękną dziewczynę. Miała w sobie coś niezwykłego. Widać było że nie jest stąd. Dopiero przyjechała. Była przepiękna. Miała na imię Wanda.

- Moja mama? - dopytał Colton, na co burmistrz przytaknął.

- Była wspaniała, miła, dobra, towarzyska. Miała śliczny uśmiech. Od razu się w niej zakochałem. To było silne uczucie. Nikogo tak mocno nie kochałem. Jak się okazało twój ojciec również ją pokochał. Równie mocno. Widziałem jak przy nim się zachowywała. Widać że odwzajemniła jego uczucie. W tamtym czasie jednak patrzyłem na to inaczej. Czułem zazdrość. Zazdrość z czasem przerodziła we wrogość, a wrogość w nienawiść. Nasza przyjaźń zaczęła się psuć. W końcu wyznałem Wandzie co do niej czuję. Ona mnie jednak odrzuciła. Nie odwzajemniła moich uczuć. Kochała twojego ojca. Nie winiłem jej o nic. Całą złość skierowałem na Jacka. To był koniec przyjaźni. Z czasem widziałem jak Wanda jest szczęśliwa gdy już żyła z Jackiem. Jednak dalej jak ten głupiec odczuwałem zazdrość z tego co ma Jack. Złość że niby odebrał mi Wandę. Wiem teraz że to głupota. Jednak wtedy byłem głupcem.
Widziałem jak są szczęśliwi. Gdy biorą ślub, gdy Wanda rodzi wspaniałego syna. Z jednej strony jednak cieszyłem się z jej szczęścia. A gdy dowiedziałem się że ma raka...serce mi pękło. Nie wiedziałem co myśleć. Gdy umierała na łóżku, odwiedziłem ją. Pamiętam że chciała abym w końcu pogodził się z twoim ojcem, jednak byłem zbyt dumny by to zrobić. Na dodatek obwiniałem twojego ojca o to że twoja matka zmarła. To dlatego też chciałem mu odebrać to co on mi zabrał.
A tak naprawdę sam się nie mogłem z tym pogodzić. Z tym że jedyna kobieta którą mogłem pokochać odeszła. Tylko widziałem wszystko przez pryzmat zemsty.
Teraz wiem że popełniłem błąd.
Opamiętałem się gdy Jack mnie ocalił.
Gdy naraził się aby ocalić życie wrogowi. Mimo wszystko był dobrym człowiekiem dla każdego, nawet dla mnie.
Nigdy tego nie zapomnę.

- Czy tata ci wybaczył gdy z nim rozmawiałeś? - spytał Colton.

- Tak mi się zdaje. Uścisneliśmy sobie dłonie. Chyba traktował mnie jak przyjaciela.

- Mój tata ci wybaczył. Więc i ja mogę.
- Colton wtedy wystawił ręke do burmistrza. Ten od razu ją przyjął.

- Dziękuje Colton. Nie zasługuje na to, ale dziękuje. A właśnie... - wtedy wyciągnął jakiś dokument z marynarki. - ...miałem to ci dać. Powinienem to zrobić wcześniej. - podał dokument Coltonowi.

- Co to takiego? - spytałam.

- Akt własności. Teraz należy do ciebie. Od dawna powinienem wam to dać i nigdy nie powinienem próbować odebrać wam domu.

- To...naprawdę...dziękuję burmistrzu. - powiedział Colton.

- Naprawdę dziękujemy. - powiedziałam.

- Nie musicie. To jest teraz wasze. Dobrze...lepiej stąd pójdę. Trzymajcie się.

- Do widzenia burmistrzu. - powiedziałam.

Po czym burmistrz podszedł do swojego samochodu i odjechał. Ja z Coltonem jeszcze zostałam przy ogrodzeniu.

Obserwowaliśmy horyzont rancza które to teraz należy do Coltona. Przynajmniej jedna dobra rzecz w tym smutnym dniu.

Nie wiem czy nas widzisz, ale...
Dziękuje ci Jack.

DreamstoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz