Rozdział 15

43 2 0
                                    

Byłam już u siebie w domu. Streściłam mamie mój wczorajszy wieczór. Pominęłam to że spałam z Coltonem, ale pewnie się domyślała. Jedliśmy razem obiad. Przez dłuższy czas się jednak nie odzywałam, ponieważ cały czas myślałam o Coltonie. Chciałam u niego zostać, ale powiedział że teraz musi pobyć sam z tatą. Rozumiałam go, a ten powiedział że na pewno się odezwie.

Mimo to dalej myślałam o tym że on może stracić wszystko. Nie tylko dom i ranczo. Ten dom jest całym ich życiem. Tu ma wspomnienia związane z jego mamą.

- Allie? - z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy. - Wszystko w porządku? Wydajesz się smutna.

- W porządku. - powiedziałam szeptem i bez przekonania.

- Allie. - poczułam dłoń mamy na ręce. - powiedz o co chodzi? Chodzi o Coltona?

- Tak. Ranczo jego taty chce zabrać burmistrz.

- Tak słyszałam...jak on to znosi? - spytała z troską w głosie.

- Ledwie. Rano omal nie doszło do tragedii. Jego ojciec bardzo to przeżywa. Dla niego to nie tylko ranczo.

- To całe jego życie...ech...wiem.

- Chciałabym mu jakoś pomóc.

- To że jesteś dla niego to ogromna pomoc.

- Czuję że to za mało.

- Och Allie...

Dokończyliśmy posiłek po czym wstawiłyśmy talerz do zlewu. Mama położyła mi ręke na ramieniu.

- Skarbie...wiem że dla Coltona jesteś wszystkim. To że jesteś dla niego, że dzielisz się swoim sercem z nim. To mu daje dużą wiarę. Gdyby nie ty, byłby zagubiony.

- Jednak dalej nie wie nic o mnie.

- Może czas mu powiedzieć. - mówiła ze spokojem mama.

- Ja...chcę...tylko się boję.

- Nie obawiaj się. Zaufaj mu. Po tym wszystkim jeszcze bardziej się zbliżycie do siebie. Wierz mi...wiem co mówię. - westchnęłam i przytuliłam mamę.

- Nie wiem czy sobie poradzę. - po chwili dodałam. - to będzie trudne.

- Wiem skarbie...ale dasz radę. Wierzę w ciebie.

- Dziękuje mamo.

- Nie ma za co.

Myślałam nad tym od dawna. Chcąc nie chcąc powinnam Coltonowi powiedzieć o tym co mi się przydarzyło. Nie wiem tylko czy to zniosę.
Gdy tak przytulałam się z rodzicielką poczułam wibrację telefonu. Wyświetlił mi się numer Coltona. Ucieszona tym, odebrałam.

- Colton?

- Allie? Tutaj Jack.

- Pan Reeves? - mama spojrzała na mnie z zaciekawieniem. - Coś się stało?

- To nie na telefon. Możesz do nas wpaść teraz? - spytał.

- No jasne. Niedługo będe.

- Świetnie. - po czym się rozłączyłam.

- To był Jack? - spytała mama.

- Tak...chce ze mną pogadać. Muszę do niego jechać. - wtedy ubrałam swoje buty i kapelusz.

- Czekaj...podwiozę cię. - powiedziała mama i zabrała kluczyki do auta.

Razem wyszłyśmy z domu i wsiadłyśmy do samochodu. Droga do rancza Reevesów minęła nam w ciszy. Chyba nie wiedziałam jak zacząć rozmowę. W sumie dalej myślałam o Coltonie. Jakie powinnam mu okazać wsparcie. Powinnam przede wszystkim być z nim szczera. Mimo że ciężko mi będzie przywołać tamte wspomnienia. Nie chciałabym do tego wracać. Jednak mama ma rację, muszę się otworzyć przed Coltonem. Mam nadzieję że mnie zrozumie. Nie chce go stracić.

- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
- powiedziała mama kładąc mi dłoń na ręke.

Wymusiłam uśmiech i starałam się dużo o tym nie myśleć.
Dotarliśmy do domu Reevesów. Jack wyszedł od razu z domu. Wysiadłyśmy z samochodu. Widziałam zmartwienie na twarzy pana Reevesa.

- Jack...co się stało? - spytała mama.

- Ruth...Allie...dobrze was widzieć. Chodzi o Coltona...zniknął gdzieś z domu.

- Jak to zniknął? - spytałam zaskoczona.

- Wstałem z łóżka. Chciałem z nim pogadać, ale jego nie ma. Zwykle sam mi mówił gdzie jedzie. - zaniepokoiłam się tym.

- Może jest na rodeo? - powiedziałam po dłuższej chwili.

- Dzwoniłem do Bryana. Nie spotkał go. Nie wiem gdzie się udał.

- Nie rozumiem...czemu wyjechał? - spytała mama.

- To moja wina. Przeze mnie stracimy nasz dom. Colton też to przeżywa. Mimo że tego nie pokazuje. Musiał pewnie znaleść miejsce żeby się wyciszyć.

Mama podeszła i położyła dłoń na ramieniu Jacka. Ja wtedy dostałam olśnienia. Wiem gdzie mógł udać się Colton.

- Wiem gdzie może być. Jest jedno miejsce...muszę ja do niego pojechać.

- Dobrze. Pomogę ci z koniem. - razem z Jackiem i mamą poszłam do stajni. Pan Reeves pomógł mi przyprowadzić Delę, z którą się przywitałam, głaskając ją po grzywie. Jack założył jej siodło. Mama wtedy podeszła do Siwej. Klaczy która miała się niedługo oźrebić.

- Dasz radę pojechać koniem sama Allie. Może pojechać z tobą? - spytał Jack.

- Dam sobie radę. Pan powinien tu zostać i pilnować rancza.

- Allie ma rację, Jack. Poza tym musisz się oszczędzać. - wtedy weszłam na konia. Jack trzymał mi lejce. - Tylko uważaj na siebie, skarbie.

- Dobrze mamo. Nie martw się.

Z początku wolno pojechałam do ogrodzenia rancza. Jack był nadal przy mnie.

- Allie... - spojrzałam na niego. - ...wiem ile mój syn dla ciebie znaczy. Wiem też że ty dla niego jesteś najważniejsza. Dziękuje ci za to. Za to że jesteś przy nim i go wspierasz.

- Nie musi pan mi dziękować. Kocham Coltona i zawsze go będe wspierała.

- Dziękuje ci właśnie za to. Wiem że Colton nie będzie sam, gdy mnie zabraknie. - gdy to mówił łamał mu się głos, a ja zaczęłam mieć gulę w gardle.

- Proszę tak nie mówić. Colton pana także potrzebuje. Proszę o tym pamiętać.

- Masz rację.

- Dobra, ruszam...do zobaczenia.

Wtedy ruszyłam na Deli w stronę miejsca pobytu Coltona. Wiem gdzie może być.
Pojechał nad wodospad.

DreamstoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz