Rozdział 24

38 3 0
                                    

Od rana padał obfity deszcz. W sumie obfity to mało powiedziane. Na zewnątrz była zawierucha. Niebo całe pochmurzone. Nic nie było widać. Pogoda była jednym słowem fatalna. Siedziałam u Coltona. Miałam już wracać do domu, ale Colton nie chciał abym jechała w taką ulewe. W dodatku była jeszcze burza. Dałam znać mamie aby się nie martwiła.

- Cholera...cały dzień tak pada. - powiedział Colton kręcąc się z kąta w kąt, w czasie gdy ja siedziałam na jego łóżku i czytałam książkę. Widziałam na twarzy chłopaka przejęcie. - A tata dalej jest w miasteczku. Akurat musiał dzisiaj jechać aby załatwiać pomoc przy wyprowadzce.

- Nie martw się Colton.

- Jeszcze na dodatek wybrał się z Piorunem. Mogliśmy nie sprzedawać jeszcze samochodu. Ale tata jak zwykle się uparł. - Colton zamartwiał się o swojego ojca. Nie dziwiłam mu się. Wstałam i podeszłam blisko niego. Przytuliłam się do niego z tyłu, w czasie gdy wpatrywał się w okno.

- Spokojnie. Nic mu nie będzie. - uspokajałam go, jednak sama martwiłam się o Jacka. Dość długo nie wracał. A burza się nasilała.

- Ta burza mnie niepokoi. - powiedział, patrząc w dal. Nagle zwrócił uwagę na że coś się zbliża do farmy

- Co to? - spytałam.

- Nie wiem...chyba koń? - Colton i ja ubraliśmy płaszcze przeciwdeszczowe i kapelusze. Po czym razem wyszliśmy z domu.

- To chyba Piorun. - wtedy Colton zatrzymał konia który należał do jego taty. Był niespokojny. - no już...cicho. - uspokajał go, trzymając za lejce

- O boże...to Piorun.

- Ale gdzie tata. Coś się napewno stało.

- Tylko co?

- Nie wiem. Sam by Piorun nie wrócił. Coś się musiało stać z tatą. Zostań tu Allie. Zaraz wrócę.

Widziałam jak wskakuje na Pioruna.

- Colton...

- Muszę zobaczyć co się stało. Jadę do Dreamstone. Zaraz będe.

Patrzyłam mu prosto w oczy. Nie chciałam by jechał, bałam się o niego akurat w taką burzę. Ale miał rację.

- Leć!

Colton od razu wyjechał z rancza.
O boże. Oby nie stało się nic coś złego. Zostałam sama, zamartwiając się o Coltona jak i jego ojca. Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Błagam cię Colton, tylko wróć cały, razem z ojcem.

Colton

Jechałem prosto do miasteczka. Martwiłem się o ojca. Cholera, jaki deszcz. Muszę się sprężyć, a deszcz i burza mi to utrudniały.
W czasie galopu na Piorunie ciężko mi było cokolwiek zobaczyć ze względu na zawieruchę jaka panowała. Gdy byłem blisko wjazdu do miasteczka zobaczyłem przewrócone drzewo. Niedaleko niego widziałem zgnieciony samochód. Obok samochodu stał burmistrz, trzymając się za ramię. Widziałem tatę który to leżał pod drzewem. Obok niego był Bryan. Próbował go wyciągnąć.

Szybko zsiadłem z konia i podbiegłem do ojca.

- Co się stało?

- Przygniotło go drzewo. Nie mogę go wyciągnąć.

- Tato...tato...trzymaj się. Zaraz cię wyciągnę. - mówiłem, próbując złapać kontakt z tatą.

- Sami nie damy rady. Musimy je przesunąć aby ktoś mógł wyciągnąć Jacka.

- Colton... - usłyszałem głos za mną. Był w żółtym płaszczu, jednak poznałem że to tata Allie. Dave podbiegł do nas i chwycił za drzewo. - My to pchniemy, a ty wyciągnij ojca. - powiedział i on razem z Bryanem próbowali przesunąć konar drzewa.

- Szybko... - ponagliłem ich. Włożyli w to dużo wysiłku jedak nie przynosiło to efektów. Mój tata był nieprzytomny, więc nie miałem pojęcia co z nim jest. - Cholera jasna, szybko!

- Nie idzie...

- Ludzie szybko...pomóżmy Jackowi już. - usłyszałem głos burmistrza. Zjawił się obok nas razem z szeryfem i dwoma policjantami, pomogli nam pchnąć drzewo. Nawet sam burmistrz chciał ocalić życie mojemu ojcu. Po jakimś czasie i włożonym wysiłku razem przesuneliśmy drzewo a ja czym prędzej wyciągnąłem tatę.

- Tato...tato... - był nieprzytomny, ale jeszcze oddychał.

- Chodź Colton...zawieziemy go do was. To teraz jedyne wyjście. - powiedział szeryf i rozkazał innym aby przenieśli tatę do radiowozu.

- Szybko, szeryfie...zaraz będe na miejscu. - radiowóz odjeżdżał a ja szybko wsiadłem na konia. Podszedł jednak jeszcze do mnie burmistrz. Był przemoknięty i teraz dopiero zobaczyłem że był ranny na czole i trzymał się za ręke.

- Colton...

- Nie teraz burmistrzu...muszę zająć się ojcem.

- Wiem...ale posłuchaj...twój ojciec ocalił mi życie.

- To niech pan się cieszy. Teraz musi walczyć o swoje.

Nie czekając na odpowiedź ruszyłem przed siebie. Dołączyłem do Bryana. Razem ruszyliśmy do mojego domu.

DreamstoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz