Rozdział II

6 3 0
                                    

                                                                   (Allison – 16 lat, Luke – 13 lat)

Powoli zaczęłam się irytować. Nie słuchał się mnie wcale a wcale. Siedział całymi dniami w swoim pokoju na telefonie.

- Luke! - krzyknęłam.

- Jezu, no co! - słyszałam w jego głosie irytacje. - Czego chcesz?!

- Jak przyjdziesz, to ci powiem!

Słyszałam westchnięcie.

Wyszedł z pokoju i przyszedł. Na jego twarzy było widać zniechęcenie do mnie. - Czego znowu? - powiedział.

Wyciągnęłam rękę i pokazałam mu białą, elegancką bluzkę.

- Przymierz to.

- A po co?

- Jutro jest przecież rozpoczęcie roku szkolnego, trzeba się jakoś pokazać w nowej szkole.

- Że co?! - zmienił postawę i bardzo głośno krzyczał. - Ja nie pójdę do nowej szkoły ponownie! - za każdym słowem jego ton głosu był głośniejszy.

- Pójdziesz do tej jebanej szkoły! Nie będziesz siedział w jakiejś szkole dłużej niż rok!

Byłam mega wściekła na mojego brata. Z miny Luka, można było wnioskować, że też jest na mnie wściekły.

- Nie będę się już ciebie słuchać! - wrzeszcał na mnie, prawie z łzami w oczach. - Jesteś dla mnie obcą, wychowującą mnie osobą!

- Nie będziesz miał gdzie pójść smarku. -

- Będę miał! Znajdę swoje miejsce!

Przytaknęłam irytująco głową.

- Żałuję, że jestem twoim bratem i, że nie zgadzałem się na adopcje!

Nie wiedziałam co powiedzieć.

Kolejne deja vu.

W głowie miałam tylko jego twarz. Krzyczącego.

Przez chwilę, zapomniałam, że w ręce miałam kastet.

- Skoro nie jestem ci potrzebna, to ciekawe co zrobisz jak ktoś cię będzie chciał pobić! - wrzasnęłam na niego, nie widzieć rzeczywistości. Czułam, że wygrałam wojnę z moim bratem.

- A-allison... - jęknął.

- Czego znowu chcesz gówniarzu?

Obróciłam się, gdyż w końcu przestałam mieć wszystko rozmazane przed oczami.

- Wbi-wbiłaś mi kas-kastet w brzuch... - powiedział z cierpieniem w głosie.

Widziałam tylko swojego młodszego brata, który się wykrwawiał.

Minuta za minutą.

Sekunda za sekundą.

Przez chwilę niby panikowałam, a niby nie.

W końcu wyciągnęłam telefon. Wybrałam numer i zadzwoniłam po pogotowie.

Mój głos był zbyt niepewny. Operatorka za każdym słowem, mówiła mi, żebym się uspokoiła i powtarzała co do niej mówiłam.

Zgodnie z instrukcjami robiłam wszystko, żeby tylko go nie stracić. Był jedyną osobą, jaką miałam.

Przecież obiecałam to mamie. Że nigdy mu się nic nie stanie. Że nigdy nikomu nie zaufamy.

Luke robił się bladszy, mimo, że był ciemnej karnacji.

Co ja kurwa zrobiłam?! Przecież nie chciałam go zabić! Chciałam mu dać tylko małą nauczkę...

W końcu przyjechali.

Zabrali go.

Mam nadzieje, że nic mu się nie stanie. 

Akt TrzeciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz