Rozdział 4.

84 16 9
                                    




Po przebudzeniu od razu odczułam ból w skroniach. Czaszka ściskała się, sprawiając wrażenie, że zaraz wybuchnie. W żołądku czułam nieprzyjemne mrowienie, wskazujące na to, że nie przełknę nic przez najbliższe parę godzin. Pod powiekami czułam piach i pulsowanie. Zerknęłam na zegar wskazujący godzinę za piętnaście ósmą i przeniosłam wzrok na przyjaciółkę, która też już się przebudziła. 

- Dzień dobry. - przywitałam ją z dużym wysiłkiem.   

- Odetnij mi łeb. - powiedziała błagalnie, na co jedynie zaśmiałam się. - Co takiego było w tym ponczu?

- Sama się nad tym zastanawiam. - odparłam zgodnie z prawdą. - Zaraz przyniosę ci jakieś tabletki.

Poranki po imprezach zawsze były ciężkie. Jednak w porównaniu do mojego stylu życia, była to pestka. Przyzwyczaiłam się już do nawracającej migreny i wycieńczenia organizmu do takiego stopnia, że jakiś tam kac nie robił mi wielkiej różnicy. Mobilizując wszystkie mięśnie, zwlekłam się z łóżka, marząc o tym, by niedługo do niego wrócić i spędzić w nim resztę dnia. Nie miałam zaplanowanych żadnych aktywności, więc wszystko wskazywało na to, że uda mi się spełnić moje małe marzenie.

Przeszłam przez wąski korytarz do łazienki, w której wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic, umyłam zęby i ubrałam się w szare dresy i białą, o dwa rozmiary za dużą koszulkę, sięgającą prawie do mojego kolana. Z szafki, znajdującej się nad zlewem, wyjęłam opakowanie tabletek przeciwbólowych i poszłam do pokoju. Podałam je Rosalie, rzucając w nią także butelką, napełnioną wodą. Dziewczyna wgapiała się w tym czasie w swój telefon, leżąc w tej samej pozycji. Zażyła dwie tabletki i popiła je haustem wody.

- Przez tego kaca prawie zapomniałam o wczorajszej rozmowie z Juliette. Opowiadałam ci? - zaczęła wylewać z siebie potok słów. - Najpierw sobie gadałyśmy, potem pochwaliła moją sukienkę, zaprosiła mnie na kawę, zgodziłam się. Zaczęłyśmy gadać o studiach, a jak powiedziałam, że planuję kierunek artystyczny, powiedziała, że mega to podziwia. Opowiedziałam jej, że kiedyś pokażę jej swoje wiersze. Potem prawie cały wieczór razem piłyśmy i tańczyłyśmy i...

- Rosa, nie obraź się, ale ja też z wami tam byłam. - przerwałam jej. - I wszystko wiem.

- Jesteś pewna? Chciałam ci powtórzyć, bo wydawałaś się być zajęta kimś innym... - przerwało jej pukanie do drzwi.

W progu stanęła moja matka. Wyglądała szykownie i surowo. Była ubrana w czarną ołówkową spódnicę, jasną koszulę, dokładnie dopasowaną do jej smukłej, lecz krągłej sylwetki, i czarną, oficjalną marynarkę. Gęste, czarne włosy upięła w eleganckiego koka na czubku głowy. Na jej widok Rosa widocznie spięła się i podniosła do pozycji siedzącej. Pomimo wielu lat przyjaźni, dziewczyna nadal nie czuła się komfortowo w jej towarzystwie. Wcale jej się nie dziwiłam. Była wrażliwa, więc nieprzychylne uwagi mojej mamy, raniły ją. Ja już przywykłam do tego i nie miałam problemu, żeby się nią nie przejmować czy nawet się przeciwstawić. W końcu była moją mamą, chociaż chciała, żeby każdy widział w niej, wzbudzającą respekt dyrektorkę elitarnej akademii tańca.   

- Dziewczęta, pora już się rozstać. - oznajmiła tonem nieznoszący sprzeciwu. - Auroro, pożegnaj koleżankę i pozwól do mojego gabinetu na słówko.

Po moim urodzeniu, mama urządziła sobie gabinet też w domu, na wypadek gdyby musiała pracować z tego miejsca. Wszystkie dokumenty i papiery zawsze musiała mieć idealnie posegregowane alfabetycznie, w odpowiednich przegródkach. Dlatego nie pozwoliłaby, żeby jej praca odbywała się w innym miejscu niż specjalnie przygotowany gabinet i choć więcej przebywała w Akademii niż w domu, z pomieszczenia korzystała, gdy chciała pomówić ze mną na temat moich treningów czy egzaminu. Robiła tak, żebym czuła wtedy większy szacunek, bo będąc w gabinecie, rozmawiałam z dyrektorką, a nie z mamą. Typowa Madeleine Smeets.   

Will be betterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz