5. Bracia Monet cz.1

1.9K 55 20
                                    

    Kiedy zeszłam po schodach mój najstarszy brat prowadził rozmowę przez telefon. Gdy jednak mnie zauważył niemal natychmiast rozłączył się z rozmówcą krótkim pożegnaniem. Chwilę później poczułam na sobie lodowate spojrzenie Vincenta. Miałam wrażenie, że swoim przeszywającym wzrokiem potrafi doszukać się najmniejszych, skrywanych przeze mnie sekretów. Mimo tego w bystrych oczach mojego opiekuna prawnego dojrzałam całkowitą obojętność. Podobnie było z chłopcami, którzy nie ukazując żadnych emocji bezczelnie się we mnie wpatrywali. Nie pozostawałam im dłużna i również mierzyłam ich pozbawionym jakichkolwiek uczuć wzrokiem. Dziecinne powiecie? Zapewne, ale chciałam ich uświadomić, że nie jestem małą dziewczynką, która boi się swojego cienia i płacze na samą myśl o słynnych braciach Monet. Co to to nie. Może brakowało mi pewności siebie, jednak nie zamierzałam grać smutnej, przerażonej istotki. Przecież taką nie byłam. Chłopcy naprawdę się postarali i chyba pierwszy raz w życiu zaczęłam się zastanawiać czy nie jestem ubrana zbyt mało elegancko. Kiedy jednak przeszłam koło lustra i ukradkiem zerknęłam w swoje odbicie z satysfakcją stwierdziłam, że wyglądam ładnie. To mi wystarczyło, aby poczuć się pewniej i nawet posłać nowej rodzinie lekki uśmiech. Dzięki tej czynności Vincent minimalnie się rozluźnił, Will odwzajemnił mój gest, a reszta braci przestała się we mnie wpatrywać jakbym przyleciała z innej planety. Cóż...to już chyba ogromny sukces. 

    - Dobry wieczór Elizabeth - Vincent odezwał się beznamiętnym tonem. - Miło mi jest cię w końcu poznać 

    - Wzajemnie - szepnęłam speszona jego oficjalnością. - Wystarczy Eliza lub po prostu Lizzy - dodałam zaraz, a mój starszy brat tylko skinął na to głową. 

    - Lizz, to jest Dylan, Shane i Tony - Will wciął się w naszą wymianę zdań i wskazał dłonią na chłopaków. Jedynie Shane mruknął pod nosem ciche "cześć". Tony, który gdyby nie jego tatuaże i kolczyki mógłby uchodzić za kopię swojego bliźniaka nadal mierzył mnie wrogim spojrzeniem, a Dylan niezainteresowany tym co się dzieje pisał coś na telefonie. No nie powiem - miłe powitanie. Choć nie nastawiałam się na nie wiadomo co, to z dziwnych przyczyn zrobiło mi się przykro na sercu. Parę godzin temu miałam jeszcze promyczek nadziei, że bliźniacy i Dylan okażą się przyjaźnie nastawieni w stosunku do mnie. Promyczek, który teraz już całkowicie wygasł. W każdym razie nie zamierzałam przejmować się braćmi Monet. To nie była moja wina, że zachowywali się jak banda obrażonych idiotów. Chwilę później znalazłam się w białym, sportowym samochodzie wraz z Willem i Tonym.   

    - Masz prawo jazdy, Elizo? - spytał ten starszy i sympatyczniejszy jednocześnie brat skupiając swój wzrok na niezwykle mało ruchliwej drodze. 

    - Tak...zrobiłam niedawno - odpowiedziałam szybko. Stres wyraźnie dawał mi się we znaki, a Will wyczuwając to postanowił nie zadawać więcej pytać. Tony również przebył całą trasę w ciszy choć nakryłam go na spoglądaniu na mnie co jakiś czas. Kiedy jednak odwzajemniałam jego spojrzenie on szybko odwracał wzrok i udawał, że robi coś na telefonie. 

    Wreszcie dojechaliśmy pod restaurację. Nie byle jaką oczywiście. Budynek z zewnątrz zrobił na mnie gigantyczne wrażenie. Było to jednak niczym w porównaniu do tego co znajdowało się w środku. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę jeść kolację w takim miejscu. Tak bogatym i...aż ociekającym ekstrawagancją. Dołączyliśmy do reszty braci Monet i Hailie, którzy dojechali dużo szybciej i czekali na nas przed samym wejściem. Z zachwytem podziwiałam wystrój, kiedy wspólnie wkroczyliśmy do środka budynku. Tony musiał to zauważyć, bo nie musiałam długo czekać na jego ociekający sarkazmem głos. 

    - Pewnie nigdy nie jadłaś w takim miejscu, co Elizo? Nie każdego na to stać rzecz jasna i...nie każdy na to zasługuje 

Cholera...on tego nie zrobił...nie powiedział...ja nic mu nie zrobiłam...nie miał powodu...żadnego...chyba. 

Lizzy MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz