7. Filiżanki w stokrotki

1.8K 55 3
                                    

    - Nie kłamię - burknęłam, ale kiedy zorientowałam się, że brzmię jak dziecko dodałam nieco poważniejszym już tonem. - To znaczy...nie, ja...naprawdę dostałam stypendium 

    - Jakim cudem? - Shane uniósł niedowierzająco brwi. 

    - No...dzięki konkursom z matematyki tak właściwie - westchnęłam wzruszając ramionami. - To nie takie trudne 

    - Moje gratulacje Elizo - Will posłał mi ciepły uśmiech, jednak pozostali tylko wpatrywali się we mnie z niemałym zdziwieniem. Jedynie Vincent pozostał niewzruszony posyłając mi uważne spojrzenie i cząstkę swojej uwagi, ale zaczęłam przekonywać się, że on po prostu tak ma. Woli zatrzymywać swoje emocje dla siebie. Przynajmniej w tym nie różniłam się od choć jednego członka tej rodziny. 

    Niedługo później wróciliśmy do domu. Nikt już nie był tak skory do rozmowy jak wcześniej. Każdy zdawał się odpłynąć we własnych myślach. Następne dni minęły mi niezwykle szybko. Vincent pewnego poranka zaprosił mnie na rozmowę do robiącej ogromne wrażenie pod ilością zebranych książek biblioteki. Dowiedziałam się tam kilku podstawowych zasad panujących w domu i niezliczonej liczby niezbędnych informacji, ale szczerze mówiąc niewiele z nich zapamiętałam. Mój mózg szybko wyrzucił to nieprzyjemne wspomnienie z pamięci. Vincent jak zwykle zachowywał się chłodno. Jasno dał mi do zrozumienia o swoich dużych oczekiwaniach w stosunku do mnie. Mówił to jednak tak typowym dla siebie, przerażająco lodowatym tonem, że przez całą rozmowę myślałam tylko o ucieczce z tego domu, a może i nawet z całego stanu Pensylwania. 

Mój najstarszy brat zapisał mnie do prywatnej szkoły w okolicy, do której chodzili niegdyś wszyscy bracia Monet, a aktualnie również Hailie. Czy ucieszyłam się z nowych możliwości otwieranych przez ową, prywatną placówkę? Niezbyt. Ze szkoły nigdy nie wyniosłam tak naprawdę wiele. Należałam do 'samouków' i nie potrzebowałam nauczycieli, aby zdobywać wiedzę. Szkoła zawsze była tylko formalnością. 

    Niedługo po minionej kolacji Dylan wyjechał na studia, a Hailie zaczęła systematycznie chodzić na lekcje, które ja miałam rozpocząć od przyszłego tygodnia. Tony i Shane skończyli liceum parę miesięcy wcześniej i teraz robili sobie przerwę - większość czasu spędzając w willi Monetów. Najczęściej więc spotykałam bliźniaków. Jak się można było spodziewać nieprzyjemne sytuacje stały się częścią mojego dnia. Nie były to wielkie rzeczy, ale zawsze kiedy przechodziłam obok Tony'ego i Shane'a mogłam oczekiwać zgryźliwego komentarza na swój temat. Zaczęłam się poważnie zastanawiać dlaczego są nastawieni do mnie w taki sposób. Jedynym jasnym wytłumaczeniem, które znalazłam było to, że wtargnęłam do ich rodziny tak nagle i niespodziewanie. 

Kolejne dni postanowiłam spędzić na nauce. Minęły mi więc bardzo szybko. Nim się obejrzałam był już niedzielny wieczór. Siedziałam na kanapie w salonie rozmyślając o następnym poranku, czyli tak właściwie o nowej szkole, kiedy dołączył do mnie Shane z Tony'm. Bez słowa przywitania usiedli na dywanie przed ogromnym telewizorem i włączyli jakąś nielogiczną dla mnie grę maksymalnie ją pogłaśniając. Niedługo później przyszła również Hailie, potem Will, a po nieco ponad godzinie zjawił się nawet i Vincent, którego widywałam niezwykle rzadko. Zdawał się być wiecznie pochłonięty swoją pracą, czy czymkolwiek tam się zajmował znikając w ciągu dnia na grube godziny. I w taki sposób, nim się zorientowałam siedzieliśmy w prawie całym składzie - bez Dylana oczywiście. To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że może te siedem miesięcy pobytu w Rezydencji Monetów nie będzie tak koszmarne jak myślałam. Kiedy wspinałam się po schodach dochodziła dwudziesta trzecia. Po wyczerpującym dniu miałam ochotę rzucić się na łóżko choć w głębi duszy wiedziałam, że i tak nie dam rady zasnąć. Bezsenność powoli mnie dobijała i czułam, że jeśli tak dalej będzie to w końcu rozpękam się na małe kawałeczki. Identycznie co w podejrzany sposób zrobiły moje dwie, ulubione filiżanki w stokrotki. Bo musicie wiedzieć, że wchodząc do pokoju ujrzałam je rozbite na ziemi. Najgorsze było to, że zbierając z dywanu małe odłamki niegdyś filiżanek, zobaczyłam w nich siebie - zupełnie zniszczoną, przyszłą siebie. Mocniej zabolał mnie już tylko fakt, że owe przedmioty były prezentami od niej. A teraz już całkowicie przepadła ostatnia rzecz, która mi się z nią kojarzyła.

Przez wywołane (tak niby błahą sprawą) myśli i wspomnienia nie zmrużyłam tej nocy oka ani na minutę. W końcu jak można zasnąć, kiedy po głowie chodzi ona? Kiedy po głowie chodzi moja Hannah

Osoba, która zniszczyła mi moją ostatnią pamiątkę po niej pożałuje. Ktoś z Monetów chce wojny? No to wojna. Powodzenia, bo kto wie ten wie, że kiedy mi na czymś zależy ja nigdy nie przegrywam. A teraz zależy mi cholernie mocno. 

Lizzy MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz