Rozdział 6 - Porwanie

47 2 0
                                    

Angelica

Biegłam i biegłam, nie zatrzymując się nawet na sekundę. Ignorowałam jakiekolwiek dzwięki wokół mnie i kontynuowałam bieg, biegnąc dalej i dalej od domu i głębiej w las. Mogłam przyrzecz, że nieraz kogoś albo coś widziałam kątem oka, także słyszała szelesty liści i łamanie gałezi, które nie były moje.

Nie rozglągałam się za bardzo, tylko biegłam ile tchu, wiedząc, że już nie zawrócę.

Po jakimś czasie, czyli dokładniej, po kilku minutach, zaczęłam zwalniać, czując jak mnie łapie kolka i mój oddech robił się cięższy.

W końcu kompletnie zwolniłam, zatrzymając się koło jakiegoś tam drzewa. Oparłam się lewym ramieniem o te drzewo, dając sobie chwilę, aby odetchnąć.

Wtedy usiadłam na trawę trochę pomieszaną z mchem, opierając się plecami o gruby pień drzewa, ściągając z pleców plecak.

Postawiłam plecak między moimi nogami i wyciągnęłam z bocznej kieszoneczki moją buteleczkę niegazowanej wody. Była czysta, płynna i przezroczysta. Wtedy odkręciłam, pełną wody, buteleczkę z trochę trudem i przestawiłam otwór do moich ust.

Napiłam się trochę wody i przelizałam usta po odsuwaniu otworu od moich ust, zakręciłam buteleczkę spowrotem i włożyłam ją poraz kolejny do bocznej kieszoneczki plecaczka. Od razu po tym wytarłam usta prawą ręką, zcierając wilgotne uczucie na moich ust.

Rozejrzałam się po lesie po odkładaniu mojej buteleczki niegazowanej wody i popatrzałam na dużo małych szczegółków.

Byłam otoczona drzewkami z wszystkich stroń, ponieważ, oczywiście, byłam w samiutkim środeczku lasku.

Niektóre pienie drzew były grubsze, a niekóre chudsze. Było dużo szyszek i gałęzi na ziemi, a także było całkiem sporo mchu.

Westchnęłam, bardziej opierając głowę o drzewo i zamykając oczy. Nagle, coś znów usłyszałam. Brzmiało to jak łamanie gałęzi. I zauważyłam też, że było to blisko mnie. Naprawdę bardzo blisko.

Wyskoczyłam z miejsca pozycji siedzącej do stojącej i odwróciłam się, ubierając szybko plecak. Widziałam coś. Ktoś tam był. Ktoś z podobnym do mojego wzrostu.

Uciekłam w przeciwną stronę, biegnąc ile mogłam znowu, lecz, tym razem, szybciej zwolniłam i zaczęłam dalej chodzić po lesie.

Nie słyszałam już niczego blisko mnie, tylko jakieś tam głosy daleko ode mnie.

Spojrzałam się na niebo. Powoli robiło się ciemno.

Chodziłam jakiś czas przez suchy i przerastały las, spoglądając na ciemnawo niebieskie pochmurzenio ponure niebo.

Każdy mój krok był spowolniały, liście szeleściały spod moich nóg. Każdy raz jak uniosłam stopę z ziemi, zanim ją znów postawiłam prede mną, zaczynał się wolny, lecz powoli prześpieszał się. Wktótce, bez zauważenia, szłam z prędkością, jakbym się śpieszyła do pracy czy do szkoły, ale nie mogłam biegać.

Ciągle wpatrywałam się w niebo nade mną, nie patrząc się w dół i, wkońcu, po chwili- BUM.

Updadłam na ziemie z głośnym łomotem. Gdy się potknęłam, wydałam z siebie cichy pisk, upadając idealnie na twarz. Poczułam lekki ból i brud na mojej twarzy.

Podniosłam się powolnie, siadając na dupeczce i delikatnie masując sobie twarz, zanim spróbowałam ją wytrzeć.

Super, mam teraz brudną twarz i nie ma jak jej umyć. Po prostu super.

Pomyślając, uniasając się z pozycji siedzącej do pozycji stojącej, urzywając bliskiego drzewo do pomocy.

Kiedy już stałam, odwróciłam się i spojrzałam w dół, chcąc zobaczyć dlaczego się potknęłam. Głupi korzeń. Potknęłam się przez głupi korzeń. Pomyślałam, patrząc się nie wystający z mchu i ziemi korzeń z nienawiścią.

Westchnęłam i zaczęłam iść do tyłu, zanim odwróciłam się i.. BUM. Zamknęłam oczy i o krok się cofnęłam.

Ała.. co teraz, do jasnej Matyldy!?

Pomyślając, otwierając oczy i spojrzałam się o co walłam tym razem. ..Nie, no, to jest chyba jakiś żart. Drzewo!? Na serio!?

Wyraz wkurzenia się namalował się na mojej twarzy i kopnęłam te same drzewo, co walłam się o poprzednio, wydawając z siebie głośny wrzask zdenerwowania, zanim poczułam ból w palcach od nogi.

Kurde! Źle kopnęłam!

Pomyślałam, zanim syknęłam cicho z bólu.

Westchnęłam poraz kolejny raz. Boże, jaki pech. Zdecydowałam już dłużej nie zwrócić na to uwagi, i po prostu kontynuowałam spacerowanien po lesie, tym razem, patrzałam się dokładnie przede mną i na pod nogi. Nie próbowałam znowu się przewalić czy walnąć w jakieś drzewo.

Po jakimś tam czasie, czyli 2 czy 3 minuty później, nagle zamarzłam w miejscu, nagły szok wymalowany na swojej twarzy.

A co zobaczyłam? Ogon. Były szelesty, i wtedy zobaczyłam wystający ogon zza drzew. Ruszyło się w moją stronę i...

Zobaczyłam to. Stwór, który jedynym synonimem, z czym bym mogła to okreslić było Zmutantowany Wilk, albo bardziej fantastycznie—wilkołak w formie wilka.

Moje oczy szeroko się otwarły. Ja i ten zmutantowany wilk zatrzymaliśmy się w kontakcie wzrokowym. Widziałam coś dziwnego w jego oczach, jakby.. szok pomieszany z zadowoleniem.

Zaczęłam się cofać, zanim zamieniło się to w pełny bieg, po tym, jak się odwróciłam od niego.

Biegłam. Biegłam ile sił. W pierwszej sekundzie biegłam, próbując uratować sobie życie od ogromnego zmutontowanego wilka, ale w następnej... zostałam przeciągnięta do krzaków obok, czując, jak ktoś zakrywa mi sposób do oddychania i jak ten sam ktoś trzyma mnie w swoich rękach.

Zrobiło mi się trudno, aby oddychać i widziałam jak mój wzrok robi się ciemniejszy i ciemnieszy, także czując, jak ktoś mnie gdzieś niesie...

.. Wtedy, zemdlałam.

~ Luna i Alfa ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz