42

943 47 5
                                    

Może i mój mąż jest groźnym gangsterem, ale łatwo nim sterować. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że mogę udawać. Leży teraz obok mnie wierząc, że źle się czuję. Muszę być dobrą aktorką albo Harry jest po prostu naiwny.

— Musisz zacząć bardziej o siebie dbać skarbie. Nie chce byś się rozchorowała — delikatnie głaszcze mnie po policzku. Jak już zapomni, że powinien być na mnie zły to znów robi się czuły. A ja naprawdę lubię jak okazuje mi uczucie.

— Wiesz przecież jak te ostatnie zdarzenia na mnie wpłynęły. Chce żeby to już się skończyło.

— Możesz być pewna, że niedługo rozwiążę ten problem — przymykam na chwilę oczy starając się odgonić obraz mojego brata, który miał zostać zamordowany. I to pod moim dachem, dosłownie pod moim nosem.

Nie proszę go już o litość dla Aidena, bo doskonale wiem co mi odpowie. A na dodatek jeszcze może się mocniej zdenerwować i pójść w tej chwili pozbawić życia mojego brata.

Harry chyba także jest wymęczony, bo już po dziesiątej w nocy zasypia. Ja mimo zmęczenia spać nie mogę. Muszę zadbać o los mojego brata. Nie mogę siedzieć z założonymi rękoma i czekać aż wszystko samo się rozwiążę, bo tak się nie stanie.

Powoli i delikatnie zabieram rękę mojego męża ze swojego pasa i podkładam na puste miejsce poduszkę. Na palcach podchodzę do szafki i cichutko ją otwieram. Wyciągam jeden z profesjonalnych noży mojego męża. Zabieram też pistolet, bo na pewno się przyda mojemu bratu.

Biorę jeden głęboki wdech, a następnie zmierzam na prawie, że samobójczą misję, która na pewno źle się dla mnie skończy.

Schodzę na dół i idę do tego piwnicznego pomieszczenia, które teraz pełni funkcje celi więziennej dla Aidena. Zauważam tylko jednego ochroniarza, więc to znak, że los mi sprzyja. Mam nadzieję, że już tak pozostanie.

— Wpuść mnie, bo chce się zobaczyć ze swoim bratem — rozkazuje chociaż doskonale wiem, że nie wykona mojego polecenia. I dobrze, bo wcale mi na tym nie zależy. Ta rozmowa ma go tylko rozproszyć by łatwiej byłoby mi go zabić.

Bo on musi umrzeć, nie ma innego wyjścia.

— Nie sądzę by pan Styles wyraził na to zgodę — okazuje mi swoją wyższość. To jeden z tych idiotów, którzy sądzą, że to iż są facetami czyni ich panami tego świata. Będzie mi go dużo łatwiej zabić niż mi się wydawało.

— Nie muszę pytać o takie rzeczy męża. Przesuń się.

Zbliżam się do niego.

— To pan Styles wydaje tu polecenia i jego mam słuchać.

— Harry'ego tu nie ma — oznajmiam, a następnie szybko wyciągam nóż i zaczynam go dźgać. Zadaje jak najwięcej ran, bo zależy mi by jak najszybciej umarł. Nie mogę przecież pozwolić sobie na to by kogoś tu wezwał. Zamierzam to załatwić z jak najmniejszą liczbą ofiar.

Mężczyzna osuwa się nieżywy na ziemię i zaczyna plamić swoją krwią drewnianą podłogę. Nie rozczulam się nad jego truchłem tylko szybko wchodzę do pomieszczenia, bo nie mam czasu do stracenia. Nie podałam Harry'emu żadnych leków nasennych, no niestety żadnych nie miałam pod ręką.

Zapalam światło w ciemnym pozbawionym okien pokoju.

Aiden śpi na siedząco oparty o ścianę. A na jego twarzy dostrzegam ślady, których wcześniej nie było.

Szybko podchodzę śpiącego brata i szturcham go w ramię. Gwałtownie się budzi.

— Verina co ty tu robisz? — pyta zdezorientowany. Chyba zastanawia się czy to przypadkiem nie jest sen. Ja nadal mam nadzieję, że to wszystko okaże się jedynie koszmarem.

— Wiesz może gdzie są klucze do tych kajdan co masz na rękach? — mogłabym spróbować przestrzelić łańcuch, ale nie mam aż tak dobrego cela poza tym dźwięk wystrzału na pewno by kogoś tu zwabił.

— Wydaje mi się, że w jeden z tych szafek — szybko do nich podbiegam i zaczynam je przeszukiwać. Dopiero po chwili natrafiam na jakieś klucze. Oby to były te, bo inaczej to nie mam pojęcia co zrobię.

— Jakim cudem tu się dostałaś? Zabiłaś go?

— Ochroniarza tak, Harry'ego nie — owszem bez trudu mogłabym pozbawić życia mojego męża. Coś mnie jednak przed tym powstrzymuje.

— Powinnaś to zrobić. Jego śmierć na pewno dużo by rozwiązała — zbliżam się do Aidena. Los mi naprawdę dziś sprzyja, bo klucz pasuje. Szybko udaje mi się uwolnić mojego brata.

— Jest ciemno, więc wszyscy będą myśleli, że jesteś jednym z ochroniarzy — z kieszeni wyciągam kluczyki do auta. — Weźmiesz błękitne audi i powoli opuścisz posesję, później za to masz wcisnąć gaz do dechy, bo nie wiem kiedy Harry się obudzi i odkryje twoją nieobecność.

— Chodź ze mną — Aiden wyciąga w moją stronę rękę. Ja jej jednak nie chwytam. Po pierwsze wiem, że sam ma większą szansę na ucieczkę, a po drugie ja nie chce stąd odchodzić.

— Wiesz, że nikt mnie stąd nie wypuści — używam pierwszej lepszej wymówki. — A ciebie tak jak wcześniej mówiła w ciemnościach nikt nie rozpozna.

— Ale — zaczyna, ale ja go popycham w stronę drzwi.

To nie czas na dyskusję.

— Uciekaj, obiecuję, że za jakiś czas do was wrócę — to jednak z całą pewnością jest kłamstwo, lecz ostatnio bardzo dużo kłamię, więc kolejne na pewno nie zrobi różnicy.

Wyciągam też pistolet i mu podaje.

— To na wszelki wypadek.

Aiden zamiast czym prędzej uciekać pokonuje dzielącą nas odległość i zamyka mnie w swoich ramionach. Tak miło jest znów móc go dotknąć.

— Nie chce cię tu zostawiać, on przecież cię skrzywdzi jak odkryje, że mnie nie ma — jestem pewna, że tak będzie, ale nie zamierzam o tym mówić Aiden'owi. On już wystarczająco narobił sobie kłopotów chcąc mi pomóc.

— Najwyżej trochę pokrzyczy. Jak pewnie zauważyłeś to on ma do mnie słabość, a teraz już idź, bo jeszcze ktoś tu przyjdzie i będę musiała zabić kolejnego ochroniarza — uśmiecha się, a następnie daje mi buziaka w czoło i wychodzi.

Gaszę światło i zmierzam z nim na górę. Odprowadzam go do drzwi wyjściowych i zaczynam się modlić by wszystko poszło zgodnie z planem. To, że oberwę to jest pewne, ale ważne by Aiden zdążył powrócić do domu gdzie już będzie bezpieczny.

Liczę na waszą opinię. Chcecie może perspektywę kogoś innego niż Veriny?


Okrutny losOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz