79

705 49 4
                                    


Powinnam teraz wyjść, przyjść tylko na pogrzeb ojca, a później raz na zawsze zerwać z nimi kontakt. Im i tak zależy jedynie na pieniądzach. Inaczej nie można nazwać tego jak oni się teraz zachowują. Chociaż nie, to trzeba w tej chwili przerwać.

— Nie macie lepszych tematów? — pytam wchodząc w głąb pomieszczenia. Obaj od razu na mnie spoglądają. — Tata nie żyje, a wy swoim zachowaniem pokazujecie, że liczy się dla was tylko kasa.

— To nie tak — odpowiada Aiden i się do mnie zbliża. Nie chce by w tej chwili mnie dotykał, więc robię krok do tyłu. Kątek oka widzę, że ochroniarz, którego przydzielił mi maż się zbliża.

Nie umyka to także uwadze mojego brata, który od razu zaczyna rzucać wściekłe spojrzenia w stronę pracownika.

— Wynoś się stąd — rozkazuje mu. Lecz blondyn tak jak nie posłuchał mnie tak i ma gdzieś słowa wypowiedziane przez mojego brata. A nic tak nie rozjusza Aidena jak ignorowanie. Rusza, więc w stronę mężczyzny, a ja szybko łapie go za dłoń.

Nie potrzebuję więcej awantur, ostatnio jest ich zbyt wiele.

— To, że on nie spuszcza mnie z oczu jest warunkiem Harry'ego.

— Pierdolony dyktator — mruczy pod nosem i ciągnie mnie w głąb domu. Robi to specjalnie, bo chce by ochroniarz mnie widział, lecz dokładnie nie słyszał tego co mówimy.

— Kwestie majątku omówimy po pogrzebie — Will od razu przechodzi do tych przyziemnych rzeczy.

Bierze go jednak na czułości, bo obejmuje mnie ramieniem i muska ustami moje czoło.

— Jeśli nie chcesz do niego wracać to wystarczy tylko jedno słowo — szepcze mi na ucho.

Kręcę poirytowana głową. Jakim cudem po tym wszystkim co się wydarzyło jeszcze nie zrozumieli, że moje ucieczki zawsze przynosiły więcej szkody niż pożytku. Więcej tego błędu popełniać nie zamierzam.

— Udajmy, że tych słów w ogóle nie było — komunikuje by raz na zawsze dać do zrozumienia, że nie zamierzam zostawiać Harry'ego.

Nasze życie nie jest usłane różami, lecz już się przyzwyczaiłam do Stylesa. Już nawet nie chce od niego odchodzić.

— Jak będzie to wszystko wyglądało? — pytam i siadam na sofie. Od tego wszystkiego już mi się w głowie kręci.

William opowiada mi jak zostały zaplanowane uroczystości pogrzebowe. Wszystko jest ograniczone do minimum, a na dodatek będzie multum ochroniarzy. Te środki ostrożności muszą być zachowane, bo nadal nie został odnaleziony zabójca Petera.

— Był któryś z was z nim jak umierał?

Obaj kręcą przecząco głową.

— Będę za nim bardzo tęsknić — mówię i walczę z sobą by znów się nie rozpłakać.

— Ja też — Aiden opiera swoją głowę o moje ramię. Jego ręka dotyka mojego brzucha. Średnio lubię jak ktoś mnie tak dotyka, ale skoro potrzebuje on teraz bliskości to się nie sprzeciwiam.

Aidena ostatnio naprawdę los nie oszczędzał.

W domu rodzinnym spędzam jeszcze ze dwie godziny. Will nawet przez chwilę nie udaje, że jakoś specjalnie przejmuje się śmiercią taty. Zresztą, on rzadko kiedy okazuje uczucia. Aiden i Peter byli bardzo wylewni, a Will z kolei mocno stonowany.

Teraz zastanawiam się czy on w ogóle posiada jakieś uczucia.

W drodze powrotnej namawiam Jasona by zatrzymał mi się w kawiarni. Potrzebuję teraz cukru, a kawa z syropem karmelowym i pączek na pewno sprawią, że poczuję się chociaż odrobinę lepiej.

— Powinniśmy już wracać do domu — marudzi ten ochroniarz od Harry'ego. Muszę go wreszcie spytać jak się nazywa, bo przez to co się działo zapomniałam.

— Chwila nas nie zbawi, a ja jestem głodna — robi się już ciemno, a ja nie pamiętam czy dziś cokolwiek jadłam.

— Dobrze, ale muszę z panią wyjść — szepcze ciche okej, bo nie mam już siły na dyskusje. Budynek jest od nas kilka metrów, ale skoro już tak się upiera to nie będę się sprzeciwiać.

Wychodzimy z auta i robię dwa kroki i nagle słychać głośny huk. Ochroniarz mnie odpycha na bok i prawie upadam na chodnik. Odwracam głowę na bok i widzę, że on leży i trzyma się za bok.

***

— Po jaką cholerę tam zajeżdżaliście! — krzyczy Harry z nerwów chodząc po salonie. Ja siedzę w fotelu, a Jason stoi ze spuszczoną głową. — W domu masz kawę, a słodycze ma ci przynosić Adele!

Marcusa, bo tak właśnie miał na imię mój ochroniarz wzięła karetka do szpitala, a Jason od razu odwiózł mnie do domu. Trzeba było jak najszybciej poinformować o tym zdarzeniu Harry'ego by podjął odpowiednie kroki by zamieść te zdarzenie pod dywan.

— Nie zamierzam być ciągle zamknięta w domu.

— Ktoś chciał cię zabić! — krzyczy mój mąż.

— Przepraszam, że się odzywam — Jason jest naprawdę odważny skoro zabiera głos w takim momencie. — Strzał był wyraźnie wycelowany w brzuch pani Veriny. Jeśli chce się zabić to się celuje w głowę.

Dobrze o tym wiem. Nigdy nie zapomnę krwawiącej głowy Petera i jego oczu pozbawionych życia. Mój ukochany braciszek.

Odwracam głowę w stronę mojego męża, i widzę, że coś go trapi, Chyba jednak może podejrzewać kto stoi za tym postrzałem.

— Możesz już wracać do siebie — rzuca do Jasona. Ten nie chcąc już nadszarpywać cierpliwości Harry'ego szybko się wycofuje. Zostaje, więc sama ze swoim mężem.

— Nawet nie próbuj oskarżać o to któregoś z moich braci — zaznaczam na samym wstępie.

— Oni są zdolni do wszystkiego, ale na pewno żaden z nich nie pozwoliłby do ciebie strzelać — podchodzi do barku i nalewa sobie dużego drinka. Szkoda, że ja sama nie mogę się napić, cholernie tego potrzebuję. — Jest jednak ktoś kto byłby bardzo zadowolony jakbym stracił to na czym mi najbardziej zależy.

Czyli jednak wiedział kto może stać za śmiercią Petera i ciągle milczał. A przecież wiedział jak bardzo mi na tym zależy.

— Dlaczego nie sprawdziłeś tej osoby po śmierci mojego brata?

— To skomplikowana sytuacja — oznajmia i gdzieś idzie.

Wstaje i za nim podążam. Na pewno mu tym razem nie odpuszczę.

Liczę na waszą opinię.

Okrutny losOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz