5.

670 28 2
                                    

-7.00 - Obudził mnie budzik. Zaraz po nim dołączyło ukłucie w klatce piersiowej - stres, a na dodatek byłam cholernie niewyspana.
Ten dzień mógł zacząć się trochę łaskawiej. - pomyślałam.
Poleżałam jeszcze trochę w łóżku przeciągając się, kiedy rozproszył mnie ponowny dźwięk budzika. To oznaczało, że jest już 15 po 7, a testy były na 9. Wzdychając w końcu wstałam, i poszłam do toalety. Umyłam zęby po czym wyszłam ubrać się na śniadanie. Nic specjalnego - klapki, top na ramiączka i spodenki dżinsowe. Zarzuciłam na siebie bluzę, bo wiecznie jest mi zimno a cały budynek jest klimatyzowany, spięłam włosy klamrą, włożyłam telefon do tylnej kieszeni spodenek i wyszłam z pokoju, kierując się do restauracji. Ludzi nie było dużo - jest dopiero 7.30. Podeszłam do Szwedzkiego stołu na którym stało mnóstwo jedzenia, wzięłam talerzyk, sztućce i nałożyłam sobie małą porcję jajecznicy, kromkę chleba, masło w malutkim opakowaniu, dwa plasterki sera oraz plaster pomidora. Nienawidzę jeść tak wcześnie, no ale muszę - żeby przypadkiem nie zasłabnąć. Byłaby niezła wtopa. W drugą rękę wzięłam szklankę z napojem pomarańczowym. Zajęłam miejsce przy dwuosobowym stoliku - jakież było moje zdziwienie, kiedy taki zobaczyłam. Przeważnie spotykałam się z minimum czteroosobowym. Na spokojnie zjadłam, i sięgnęłam po telefon, żeby skontrolować czas - 7.47. Pora iść się szykować. Ułożyłam sztućce na talerzu, wstałam zasuwając po sobie krzesełko i wróciłam do pokoju.
Z jednej z walizek - których jednak wczoraj nie rozpakowałam - wyciągnęłam biały top sportowy, krótko obciętą białą oversize'ową koszulkę, granatowe spodenki - trochę krótsze od kolarek - i długie, białe skarpety Nike, a z drugiej białe AirForcy. Na zewnątrz jest 29 stopni, więc więcej nie potrzebuje. Przebrałam się, a buty odstawiłam pod drzwi pokoju. Z kosmetyczki wyjęłam dezodorant oraz żel do włosów, które uczesałam w wysokiego ulizanego kucyka z przedziałkiem na środku głowy - dla wygody. Sprawdziłam czas - 8.10. Idealnie. Z torby wiszącej na klamce drzwi wyjęłam szybko mój bidon, napełniłam go wodą i dodałam do niej izotonik. Ze stołu w biegu zgarnęłam słuchawki, założyłam na szyje, wsunęłam szybko buty, wzięłam torbę do której włożyłam picie i wyszłam z pokoju w lekkim pośpiechu. Co prawda autobus, którym będę jechała powinien być za 8 minut, a ja mam dwie minuty drogi do przystanku
(wczoraj wszystko przeanalizowałam),
ale wszystko jest możliwe. Czasem minuta w jedną czy w drugą stronę ma duże znaczenie.
Do akademii jechałam jakieś 20 minut, słuchając muzyki. Wysiadając z autobusu ściągnęłam słuchawki na szyję kierując się do budynku szkoły. Byłam tak cholernie zestresowana, że zostawiłam na nich mokry ślad mojej ręki. Czułam ogromny ścisk w brzuchu, dalej tłumacząc sobie, że przecież raz już to zrobiłam - i poszło mi świetnie. Na wejściu czekał ochroniarz, który poprosił mnie o pokazanie dowodu, że faktycznie przyszłam tu proszona, w dobrym terminie.
- No tak, przecież nie zgłosiło się tu tylko 10 osób. Gdyby mieli zrobić to w jednym terminie, zeszłoby się im chyba do nocy. - pomyślałam. Oczywiście na telefonie pokazałam mężczyźnie o co prosił, po czym po niemiecku opisał mi drogę do szatni. Dodał też, że testy odbędą się na stadionie na zewnątrz, ale tam już z szatni powinnam łatwo trafić. Podziękowałam mu i szybkim krokiem oddaliłam się - była 8.47, więc nie miałam dużo czasu, ale całe szczęście chociaż nie musiałam się przebierać.
Szatnie znalazłam szybko, i weszłam do niej pewnym krokiem szeroko otwierając drzwi - nie spodziewałam się tam nikogo tak krótko przed czasem. Ale jednak - zastałam jakieś 5 dziewczyn. Ustałam jak wbita w ziemię w otwartych drzwiach, ale szybko się otrząsnęłam. Na szczęście żadna się nie przebierała, więc nie było też problemu o drzwi.
Przywitałam wszystkie trochę niepewnie wchodząc, i jakież było moje pozytywne zaskoczenie słysząc, że każda mi odpowiedziała. Uśmiechnęłam się, po czym uświadomiłam sobie, że mam coraz mniej czasu. Szybko odwiesiłam torbę na wieszak, schowałam do niej słuchawki, i pobiegłam na stadion. Znajdowało się na nim dosyć sporo osób - nie wiedziałam ile dokładnie. Jedni stali na bieżni, drudzy siedzieli na krzesełkach, niektórzy rozmawiali sobie w grupkach. Bardziej na środku stali.. egzaminatorzy? Również w grupie. Po może 2 minutach jeden z nich donośnym głosem, idąc w naszą stronę krzyknął po niemiecku, abyśmy ustawili się w szeregu. Obserwowałam zbliżających się do nas mężczyzn - Jeden z nich miał zwyczajny garnitur - najprawdopodobniej jest dyrektorem. Dwóch z nich miało przeciętny, Austriacki mundur, a kolejnych czterech szło w.. No, cóż.. Trochę.. nieprzeciętnych mundurach i na dodatek w zamaskowanych twarzach. Jeden z nich wyróżniał się swoim wzrostem. - widząc to, przypomniała mi się moja rozmowa z Bartkiem - aż nie mogłam powtrzymać uśmiechu na twarzy. Poważnie - bardzo chciało mi się śmiać. Próbowałam wziąć się w garść, ale im bliżej ten wielkolud był, tym wyraźniej widziałam jego worek na głowie. To naprawdę nie było pomocne. Otrząsnęłam się lekko, kiedy dyrektor zaczął do nas mówić. I znowu - po niemiecku. Nie ukrywam - wolałabym po angielsku.
Głownie to tylko nas przywitał, po czym oddał głos jednemu z wojskowych - temu w zwykłym mundurze, który zaczął od przedstawienia się a następnie wytłumaczył nam, jak to wszystko będzie przebiegało. Wzięłam głęboki wdech, i cała trzęsąc się pod nosem powiedziałam;
- No to zaczynamy..
Ten sam żołnierz oznajmił nam, że po wyczytaniu grup mamy 10 minut na indywidualną rozgrzewkę, po czym wyczytał nazwiskami osoby, które były w grupie poszczególnego Żołnierza Sił Specjalnych, tym samym przedstawiając nam ich. Oczywiście nie podawał ich pełnych imion i nazwisk - tylko przydomki.
Jest 10 osób na jedną grupę, czyli łącznie dzisiaj było nas 40. I zgadnijcie co - trafiłam do tego wielkoluda z workiem na ziemniaki na głowie. Nie usłyszałam dobrze jak się nazywa, ale trudno. Najważniejsze, że wiem, kogo mam się trzymać. A z tego co usłyszałam - jestem jedyną dziewczyną w tej grupie.

Teacher's Pet |König|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz