2. Obecna przeszłość.

6K 259 259
                                    

Valentina's POV:

Seattle było niezwykle zimne. Niebywale zimne jak na początek września. Wychodząc z ciepłego, niezbyt przytulnego i tłocznego pociągu spodziewałam się jeszcze gorętszej fali dusznego powietrza, jednak zastałam tylko delikatny wietrzyk który bawił się moimi włosami długością kończącą się równo z moimi ramionami. Wrzucał je na moją twarz, klejąc je z czerwoną wilgotną szminką, bądź unosił w powietrze bym następne pół godziny wyczesywała je w obskurnej łazience, której nie używałabym do innych celów oprócz korzystania z lustra. Wytaszczyłam z pociągu swoją dużą walizkę, chociaż bałam się komukolwiek przyznać, ale była w połowie pusta. Jednak ta pustka była cięższa niż wszystkie moje ciuchy razem wzięte.

Dworzec w tym obcym mieście zapełniali równe obcy ludzie. Niektórzy mieli w dłoniach kubki z kawą, lub telefony z podłączonymi przewodowymi słuchawkami. Przechodzili wokół mnie i April jak mrówki, w których nie mogłam rozpoznać twarzy naszej wspólnej przyjaciółki, June. Dopiero gdy zobaczyłyśmy kartkę z naszymi imionami napisanymi markerem chwyciłyśmy za bagaże i poszłyśmy w stronę starszej brunetki. Trzymała imitację baneru wysoko, dumnie, jakby czekała na królową i króla we własnej osobie.

Ale czekała na swoje dwie druhny, które dopiero zaczynały studia i były pogubione tak samo, jak te wszystkie mrówki z dworca.

– Pociąg miał opóźnienie. – odetchnęła April, gdy uwolniła się z objęć June. Chciała wytłumaczyć to, jakim cudem znalazłyśmy się w miejscu docelowym godzinę później niż było podane.

– Nic nie szkodzi. – powiedziała ciepło brunetka, która teraz miażdżyła moje kości swoim mocnym jak na jej posturę uściskiem. W jej swetrze utkwił zapach damskich perfum, którymi pewnie wypsikała się przed wyjściem. Wcześniej wspomniany sweter w czarno kremowe paski był niezwykle ciepły i komfortowy gdy otulał moje gołe ramiona nieprzygotowane na miejski chłód. – Idziemy coś zjeść, prawda?

– Boże, umieram z głodu. – jęknęłam, siadając na swojej walizce która powoli odjeżdżała, więc przysunęłam się nogami. – Jest tu jakieś dobre miejsce, gdzie można zjeść?

– Jest masa takich miejscówek. – odparła June z ekscytacją.

Nasza starsza przyjaciółka mieszkała tu od dzieciństwa, wprawdzie od urodzenia. Dlatego dla tej ekscentrycznej duszy oprowadzenie dwóch świeżaków po jej ulubionych lokalach, kawiarniach, bibliotekach i wielu innych lokalizacjach było chyba głównym czynnikiem, przez który uśmiechała się od ucha do ucha.

– Chcecie chińszczyznę? Może coś włoskiego? A może jakiś fastfood? – zaczęła się nakręcać gdy w trójkę skierowałyśmy się do wyjścia z peronu.

– Nie ważne co, byleby było z dowozem do akademika. Nie chcę mi się włóczyć po zaludnionych knajpach. – jęknęła April, przejawiając każdy możliwy symptom zmęczenia. Jej złote włosy były oklapnięte do bólu, pod oczami miała lekko widoczne worki, a gałki same w sobie były delikatnie zaczerwienione. Ziewała co sekundę, ledwo co wlokąc za sobą ciężką walizkę. Nie żartowała że wszystkiego tak jak przez całą podróż, bo wyczerpała chyba każdą możliwą baterię. Nie wyglądałam lepiej, więc June zamiast marudzić na temat naszego lenistwa po prostu zgodziła się na zamówienie kolacji przez stronę internetową.

– Weźmiemy taksówkę. Będzie wam łatwiej bo raczej nie przetrwacie dwudziestu minut spaceru, co nie? – zapytała ze zmarszczonym czołem, z którego pojedyncze piegi schodziły w większej ilości na jej nos, i policzki.

Obie zgodziłyśmy się energicznymi ruchami głów.

                                   —
Zanim złapałyśmy taksówkę, dojechałyśmy na miejsce, załatwiłyśmy wszystkie papierkowe roboty związane z braniem odpowiedzialności za pokój w akademiku na kampusie, i wykonałyśmy milion innych rzeczy, to z wczesnego południa zrobił się wczesny wieczór, a kończący się zachód słońca za oknem to potwierdzał.

My Broken ArtistOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz