5. Świętowanie bractwa.

6.1K 260 117
                                    

Christian's POV:

Wsiadłem do metra, który miał mógł mnie zawieźć prosto do mieszkania, ale zamiast tego musiałem przejść jeszcze krótki kawałek. Wolałem to, niż prawie dwukilometrowy spacer przez kręte ulice Seattle. Gdybym wziął swój samochód to nie miałbym takim problemów, ale gdy dowiedziałem się że miałem pójść pomóc w pomalowaniu pokoju Valentiny, to jakaś głupia mgła przysłoniła mi rześkie myślenie. Usiadłem pomiędzy tłumami ludzi, w kieszeni mając prawie pustą paczkę papierosów, z których mama nie byłaby zadowolona.

Dziewczyna obok mnie słuchała muzyki, i czytała strasznie zniszczoną książkę, prawdopodobnie należącą do miejskiej biblioteki. Pani za mną rozmawiała z córką, albo wnuczką. Nie ważne. Którejś z nich chciała wcisnąć domowe jedzenie. O tej godzinie z reguły metro powinno świecić pustkami, ale pełne siedzenia i stojący ludzie dowodzą, że Seattle rządzi się własnymi prawami.

Na opuszkach palców i pewnie na końcówkach włosów miałem pozostałości po orzechowej farbie, która przypominała mi mrowiące uczucie na skrawkach skóry jaka godzinę wcześniej dotykała skóry Valentiny. Na samą myśl o tym momencie, spuściłem głowę by podróżujący obok mnie nie widzieli jak wykrzywiam twarz w zażenowanym grymasie. Sklejona farbą jeszcze lekko wilgotna grzywka przysłoniła zmarszczone brwi, a dłońmi jakimi pocierałem twarz ukryły resztę mimiki oddającej ilość wstydu jaki odczuwałem.

Definitywnie dowiodłem, że można czuć upokarzający wstyd swoją słabością, oraz satysfakcję z odwagi jaką mi dawała w tej samej chwili. Jak mogłem dopuścić do tak głupiej sytuacji doprowadzającej ją do tego, że w jej oczach zagrało nic innego niż żal. Nie wiem, co chciałem zobaczyć w brązowych tęczówkach. Może to coś, czym promieniowały moje oczy, albo przynajmniej chciałbym wtedy zobaczyć mniej pogardy. Chociaż trochę, bym nie czuł teraz zbyt ciężkich kamieni na dnie żołądka.

W każdej chwili mogłem krzyknąć na całe metro swoją historię, i kazać każdemu z osobna przyłożyć mi w twarz jak najmocniej potrafią. Chyba wtedy byłbym spełniony.

Telefon zawibrował w mojej kieszeni.

Od: Sam

Jeśli będzie do ciebie dzwoniła June to powiedz jej nie.

Do: Sam

??

Od: Sam

Po prostu jej kurwa powiedz nie.

Jakby za zamachem czarodziejskiej różdżki imię jego narzeczonej pojawiło się na ekranie, tuż obok czerwonej i zielonej słuchawki.

– Tak? – zapytałem, gdy niepewnie odebrałem połączenie.

– Christian, hej. Pomyślałam sobie, że moglibyśmy spotkać się w naszym mieszkaniu i poustalać szczegóły na temat wesela. Sam nie chciał podejmować decyzji, dlatego kazał mi zadzwonić do ciebie i do Valentiny.

– A Valentina powiedziała że... – dopytałem, dopiero po fakcie dokonanym zczajając się o co zapytałem, i jak niepotrzebne to było.

– Że to zależy od ciebie.

Ja pierdolę. Podrapałem się po niewidocznym zaroście na szczęce, przypominając sobie wiadomość od przyjaciela. Wiadomo, wesprę go w odrzuceniu propozycji June, ale potrzebowałem punktu zaczepienia by nie wypominała mi tego przez kolejny tydzień.

– Dzisiaj jest impreza w bractwie, i muszę się na niej pojawić. – odparłem poważnie, dodając nutkę zawodu brakiem możliwości wybierania dzisiaj koloru obrusów. Dzięki boże, że przypomniałem sobie o imprezie, na jaką zostałem zaproszony dawno temu, ale byłem zbyt zajęty treningami by ją priorytetyzować.

My Broken ArtistOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz