Valentina's POV:
Przed grobem Lily ktoś postawił małą ławeczkę. Pewnie myśleli, że członkowie rodziny będą na niej siadać, i codziennie rozmawiać z jasnym marmurem lodowatego grobu.
Czując na twarzy zimny wiatr, unoszący moje włosy do góry, usiadłam na samym końcu ławeczki, nie spuszczając oczu z nagrobku. Stary dąb rósł tuż obok, w sezonie letnim i wiosennym przykrywając moją siostrę chłodnym cieniem. Teraz łyse drzewo mogło jedynie zrzucić spróchniałą gałąź, i zrzucić urodzinowego znicza od rodziców.
Sześć lat temu odmówiłam przyjścia na pogrzeb. Leżałam w łóżku, wymiotując co chwilę. Nie mogłam przestać się trząść, a z moich ust nie mogło wypaść ani jedno słowo. Czułam na sobie jej krew, choć umarła pod wodą. Pamiętałam czerwień kitla tego lekarza. Mdlałam na sama myśl o przyjściu pomiędzy grono smutnych ludzi, którzy stali nad ciałem czternastolatki, i zastanawiali się jakie zło musiało wciągnąć ją na stronę zmarłych. Jaka niesprawiedliwość rządzi tym światem, by zabrać tak młodą duszyczkę. Chciałam wykrzyczeć tym wszystkim ludziom to, czego dokonała przez ten czas. Ile zdołała zrujnować.
Wtedy może mogliby spojrzeć na sprawiedliwość tego świata pod innym kątem.
Później było mi coraz ciężej tu przyjść, bo nawet po jej śmieci bałam się nawet patrzeć na jej imię. Jakby to miało przywrócić mój koszmar. Jakby nagle miała wstać z martwych, i wbić mnie w ziemię, tak jak miała w zwyczaju.
Teraz gdy wpatrywałam się na nie bez większych emocji, zauważyłam, że nie miała wygrawerowanych tytułów, jakimi mogła się poszczycić w tym wieku. Siostra, przyjaciółka, córka. Nic z tych rzeczy nie ozdabiało jej grobu. Rodzice byli za bardzo rozbici, by jej to zapewnić. Albo wszechświat nie dopuścił do tego, by przypisano jej tytuły, w jakich okropnie się spełniała.
Dopiero w wieku dwudziestu lat, zostawiając Christiana za jego prośbą razem z Suzie, odważyłam się stanąć przed swoim największym strachem. Swoim odbiciem tak wiernym, by przez następne trzy lata od swojej śmierci wwiercał się w każde moje spojrzenie w lustro. Przyszedł czas, by rozliczyć się z przeszłością.
– Mam nadzieję, że cieszysz się z mojej wizyty. – powiedziałam cicho, upewniając się, czy aby na pewno na starym cmentarzu nikogo nie było. Czułam jak ostatnia wariatka, mówiąc do grobu. Założyłam za uszy latające pasma włosów. – Bo ja bardzo cieszę się, że to ty w końcu przestałaś mnie odwiedzać. Nie wiem, czy mój głos dotrze do tak głębokich czeluści piekła, ale może usłyszysz choć kawałek mojego monologu. Układałam go całą drogę.
Ciekawe, czy rodzice też do niej mówili. Może więcej niż do mnie.
Okryłam się mocniej płaszczem, czując jak chłód próbuje się przez niego przedrzeć. Niebo pokryły szare chmury, jakby za chwilę miało lunąć deszczem, ale coś czekało aż skończę swoją wizytę. Patrzyłam na to miasto tyle lat przez różowe okulary, nie zdając sobie sprawy jak szare i nijakie było.
– Już nie boję się tu przychodzić. Zawsze biegałam obok tego miejsca, a wymiotowałam w pobliskim parku. Za każdym razem. – powiedziałam, gapiąc się na jej imię, jakby to miało sprawić, że mi odpowie. A ono po prostu lśniło na tle marmuru. – Według ciebie to pewnie żałosne. Według mnie też.
Ktoś postawił jej kwiaty. Żywe białe lilie, które już zgniły, i najprawdopodobniej były prezentem urodzinowym. Gdy wyschną, jak poprzednie bukiety, staną się zwykłym odpadem bez większego znaczenia. Tak jak mały znicz tuż obok. Świeczka w nim dawno się wypaliła, zostawiając tylko chłodny, szklany znicz. Grób był zadbany, wymyty, nie co reszta nagrobków otaczających moją siostrę. Ktoś tu musiał często przychodzić.
CZYTASZ
My Broken Artist
RomanceDRUGA CZĘŚĆ DYLOGII SZTUKI. Zniszczony poeta to najpiękniejsza forma sztuki. Christian Bradford po skrzyżowaniu życiowych dróg z skomplikowaną Valentiną Carrerą staje się zapierającym dech w piersi przykładem zdewastowanego artysty. Po wyjeździe s...