Zły dobijał się do drzwi dobre pięć minut. Nie mógł po prostu wejść, takie były zasady.
Dopiero po tych pełnych hałasu i warknięć Szefo otworzył drzwi, trzymając w dłoni dymiący papieros. Miał na sobie tylko bokserki, jeansy i skarpetki. Spojrzał sennie na swojego gościa i wpuścił go do środka.
-Musimy pogadać i to nie będzie miła rozmowa - zapewnił Zły.
-Co ty nie powiesz... - mruknąl słabo Szefo i opadł na fotel.
-Ty...w ogóle ładnie się tu urządziłeś, trzeba ci przyznać - Zły rozejrzał się dokładniej. Był w nowej domenie Szefa po raz pierwszy. Było to tak naprawdę jedno wielkie pomieszczenie na strychu wieżowca, całe w bieli. Na środku leżał wielki biały materac z rozrzuconą w nieładzie pościela, a wokół stały chaotycznie nieliczne meble. Było dość...przytulnie.
-Zgadnij co zobaczyłem wieczorem pod domem - Zły nie wytrzymał.
-Hmm...stado napalonych chłopców wołających o kolejny numerek?
-Jak zwykle zabawny. Nie. Światło.
Odczekał, chcąc zbadać reakcję, ale nie nastąpiła.
-I tyle? Nic nie powiesz? Światło, rozumiesz? To Światło! - zirytował się Zły.
Szefo rzucił mu ulotne spojrzenie i znowu wbił wzrok w jakiś odległy punkt za zajmującym cała ścianę oknem.
-Ej...nie jesteś zaskoczony, bo też cię dopadło, co? - domyślił się podekscytowany Zły - Kiedy? Dwa dni temu, trzy?
-Tydzień - rzucił krótko Szefo.
-Ile!!?
-No...może dwa.
-Od dwóch tygodni wiesz co się święci i nic nie pisnąłeś? Kurwa, mogłem zdechnąć! - Zły był już autentycznie wściekły.
-Nie zdechłeś - skwitował obojętnie Szefo. Zgniótł papieros o blat mlecznobiałej szafki nocnej.
-Kurwa, stary! Co z tobą jest? Zachowujesz się jak jakieś pierdolone zombi!
-Buu - Szefo błaznował wyciągając przed siebie ręce - Chce wyssać ci mózg. I fiuta.
-Pojebało cię! - warknął Zły i rzucił się do drzwi.
Szefo obejrzał się za nim, a potem znowu opadł na fotel.
-I tak już nie ma szans - powiedział do siebie cicho, wiedząc, że ma rację.***
Miasto było jak monotonna, jednolita masa wycięta z kamienia. Wszędzie cienie, czerń i biel. Kolory odeszły.
Spotykałem ludzi, owszem, ale nawet gdy się śmiali, to bardziej przypominało to trupi rechot.
Psychologowie nazwaliby to chyba epizodem psychotycznym czy tam atakiem paniki. Ja po prostu funkcjonowałem w takim świecie. Czasy, gdy rzeczy były tym, na co wygladały, bezpowrotnie minęły.
Nie mogąc już znieść monotonii, biegłem. Zostawić za sobą wszystko, dotrzeć do tego miejsca - bo musi przecież gdzieś takie być - gdzie barwy znowu ożyją.
W końcu jednak nogi stają się jak z waty, a płuca i gardło płoną żywym ogniem. Musisz się zatrzymać.
Oparłem się ręką o ścianę kamieniczki i przykucnąłęm.
Wtem tuż przede mną otworzyły się drzwi. Ze środka padało na alejkę światło.
Zza drzwi wychylił się...ja. Ten, którego widywałem dotąd w moim lustrzanym odbiciu. Teraz jadowita zieleń jego oczu była jedynym kolorem jaki znalazłem.
-Chodź, bo nie ma czasu - rzucił ponuro.
-Ee...skąd ty się tu wziąłeś? - zapytałem niepewnie.
-Mówiłem już że nie ma czasu? - uparł się.
-Dobra, dobra, idę.
Zamknął za nami drzwi. Staliśmy w ciasnym, białym korytarzu, którego końca nie byłem w stanie dostrzec. Czy to możliwe, że kamiencia była tak przestronna?
-Dobra, co jest grane? - ja też byłem już zirytowany nawarstwiającymi się w głowie pytaniami.
-Ty kretynie - rzucił i wyglądało mi to na wstęp do dłuższej przemowy - Czy ja zawsze muszę wszystko robić sam, żeby wypaliło?
-W sumie to jesteśmy jedną osobą, więc...
-Morda w kubeł - uciął - Wiesz co to podświadomość?
-No wiem, uczyli w szkole.
-No. To ja jestem twoją podświadomością. W pewnym sensie oczywiście.
-Ty?
-Ja.
-To znaczy, że jeśli teraz z tobą gadam.. to wiesz co myślę? - próbowałem jakoś ogarnąć, bądź co bądź, absurdalną sytuację.
-To znaczy, że zdrowo ci odjebało bo mówisz do siebie - pospieszył mi z pomocą Drugi. Tak go czasem nazywałem, żeby właśnie nie zwariować.
-Nieważne...gadałem ze skrzydlatymi chłopakami, widziałem żywe posągi i wrzuciłem dresiarza pod auto siłą umysłu. Gadanie do siebie nie jest najwyżej w rankingu, nawet jeśli ten ja stoi przede mną...
-Dobra, potem się nad sobą porozczulamy. Jesteś tu, bo chce ci coś powiedzieć. I lepiej, żebyś pojął za pierwszym razem, tempaku. Gotów?
-No...dawaj... - nie byłem pewien, czy gdy obraża mnie moje drugie wcielenie, to rzeczywiście powinienem to traktować jak obrazę.
-Pamiętasz, jak się zabijaliśmy?
-Trudno byłoby zapomnieć - przyznałem.
-Podświadomośc każe żyć, zawsze. Ale ty byłeś taką dupą wołową, że nawet ja nie mogłem ci pomóc. Wtedy jeszcze stanowiliśmy jedność, byłeś górą. Wychlałeś to obrzydlistwo i zaczęło nam rozpuszczać flaki. Mogłeś wybrać coś lepszego, wiesz? - powiedział trochę z urazą - Ale nieważne. W chwili, gdy ulewa hulała sobie w najlepsze, a my nie mieliśmy juz żołądka i traciliśmy płuca, ciebie już nie było. To twoja podświadomość musiała znosić te pierdolone katusze. I to ja zawsze czuwam, gdy ty sobie kimasz albo radośnie tracisz przytomność. Dlatego wiem tyle co ty, a jednak więcej. I wiem co się działo, kiedy już prawie zdechliśmy.
-A co się działo? - naprawdę coś wiedział i chciałem to z niego jak najszybciej wydobyć.
-Ciebie nie było od dawna, a ja już dogorywałem, kiedy pojawił się skrzydłacz.
-Szefo? - nie wytrzymałem.
-Tak, tamten. Zjawił się na dachu w dosłownie ostatniej chwili. Myślałem nawet, że za późno. Podszedł do nas i klęknął, czułem to. A potem zrobił coś, czego nie jestem w stanie wytłumaczyć.Zasnąłęm. Obudziłem się w szpitalu, ciebie jeszcze nie było. Wtedy byliśmy już jakoś odseparowani, ale nadal siedziałem w twoim ciele, bo ty dowodziłeś. A skrzydłacz siedział z nami dzień i noc, nie spuszczając nas z oka.
-Pierdolisz...
-Był tam. Cały czas. I mówił do nas, mówił dużo.
-Co mówił?
-No wiesz...bzdury, żeby zająć czas.
Skłamał. Od razu to widziałem. W końcu to było moje drugie ja, a siebie jednak znałem. Nie chciałem jednak ciągnąć tematu. Wiedziałem, kogo powinienem teraz męczyć pytaniami.
-Czemu dopiero teraz mi o tym mówisz?
Uśmiechnął się drapieżnie.
-Nie jestem głupi. Teraz zaczniesz świrować i robić głupie rzeczy. Nie chcę mieć w tym udziału. Czekałem, aż zdobędę niezależność. Skoro ją mam - wzruszył ramionami - Droga wolna. Rób co chcesz,ale beze mnie.
Parsknąłem nerwowym śmiechem i wyszedłem. Porzuciłem sam siebie, nieźle. Nawet w tym porabanym świecie była to nowość.
Gdy wyszedłem z powrotem na ulicę, nie odnalazłem już drzwi, spoglądając za siebie. Wcale mnie to nie zdziwiło. Przywykłem już do tego, że z większości obranych przeze mnie dróg nie ma odwrotu.
A więc Szefo był tam od samego początku. Ze mną. I zrobił coś, co sprawiło, że w ogóle tu jestem.
No i mój żołądek się stopił od zielonego kwasu. To by wyjaśniało brak apetytu przez ostatnie tygodnie.______________________
3m się.
CZYTASZ
Gay Note [YAOI]
Teen FictionNie wiem co robić, nie wiem co czynić, Czy siebie za zło do końca życia winić, Te puste słowa, te puste gesty, Były na pokaz, inne od reszty, Stracić, straciłem nie zatrzymałem, Złapać za rękę dzisiaj się bałem, Nie byłeś sobą, nie byłeś jak zawsze...