SPECIAL EPISODE p.3

1 0 0
                                    


Rodział 2"Motyl na balu maskowym"
(możesz mieć tu deja vu do oryginalnej wersji sprzed 2 lat)


W końcu nadszedł tak oczekiwany przez każdego dzień. Minął tydzień pełen krzyków, sporów i konfliktów, temperamentów nie do pokonania i ciągłej zawiści w powietrzu. Jednak mimo tak wielu niesprzyjających nikomu emocji, chęć dobrze wykonanego zlecenia wygrała. Nie obyło się bez niepotrzebnych docinek, ale końcowo wszystko udało doprowadzić się do końca. Mieli przygotowany plan od A do Z. Największym problemem było go jednak zrealizować. Nie trzeba mówić, jak bardzo zdziwiła każdego wieść o tym, że bal będzie balem maskowym. Początkowo zszkowani, po chwili odetchnęli z ulgą, prześmiewczo mówiąc, że przynajmniej nie będą skazani na widzenie swoich twarzy. Lecz nie pomyśleli o tym, że to właśnie przez to, że nie będą mogli się początkowo rozpoznać, może nastąpić jakieś porozumienie. Przynajmniej jednorazowo włączyło im się pozytywne nastawienie.



Na zegarach widniała dopiero godzina dwudziesta, lecz przez panującą ciemność wydawało się, jakby dochodziła już północ. Niebo rozświetlała pełnia księżyca, na którą co jakiś czas spoglądała Nikola, przechodząc przez główne ulice miasta. Nie była przyzwyczajona do chodzenia po takim mrozie. Do tego ubrana była tylko w błętkitną, cienką sukienkę, a narzucony na jej ramiona ciemny płaszcz wcale nie pomagał. Co jakiś czas przechodziły ją niekontrolowane dreszcze, ale nie mogła nic na to poradzić.W oddali dostrzegała już wielki budynek, do którego zmierzała. Znajdował się na małym wzgórzu, więc rzucał się w oczy już z daleka. Z jakiegoś powodu wyjęła ręce z kieszeni płaszcza. Lodowate. Dlaczego bybły tak zimne, skoro trzymała je cały ten czas w ogrzanym miejscu? Pozostanie to zagadką. Tak samo jak to, dlaczego postanowiła wybrać się w tak odległe miejsce na piechotę, samotnie, o tej porze? Tak naprawdę to było ku temu wiele powodów. Po pierwsze, ze względu na tajność misji, nie mogła udać się z nikim ze Stelli, bo było by to podejrzane. Szczególnie, że jej osoba miała nie przyprowadzać ze sobą żadnych osób towarzyszących. Została zaproszona jako osobna jednostka - córka jednego z najbardziej rekomendowanych chirurgów w mieście. To dopiero ciekawe, co? Nigdy nawet nie była w szpitalu, ale mniejsza z tym. Jeśli Stelli udało się przekonać do tego burmistrza, niech tak pozostanie. Dopiero w przyszłości będą musieli się martwić o to, co może z tego wyniknąć. Ale nawet to nie powstrzymywało jej od podjechania dorożką, prawda? Albo samochodem? Nic bardziej mylnego - była kompletnie spłukana. Całkowicie. Doszczętnie, co do ostatniego grosza. Nie było jej stać na jedzenie, co dopiero na dojazd. Gdyby nie to, że chwilowo dzieliła mieszkanie z Jungkookiem, a Keith co jakiś czas przychodziła z dodatkowym prowiantem, mogłaby już dawno nie żyć. I dlatego też chętniej zmierzała teraz na bal - wykonanie misji oznaczało pieniądze. I dalej pozostawała jej jedna opcja wyjścia z takiej sytuacji! Mogłaby poprosić kogoś ze znajomych lub przyjaciół spoza Stelli o pomoc, czyż nie? Nie do końca. Mogło wiązać się to z jakimś ryzykiem. Wszystko co robią tej nocy wiązało się z ryzykiem, więc nie warto było dodatkowo mieszać ludzi z zewnątrz. A poza tym, wyrzuty sumienia zżerałyby ją przez kolejne dnie i tygodnie. Wolała teraz wycierpieć. Każdy podmuch zimnego wiatru wydawał się jej strzałem z broni palnej.

W końcu dotarła do ogromnego placu. Otaczało go czarne, niekończące się ogrodzenie. Przy bramie stacjonowali wyznaczeni wcześniej strażnicy, sprawdzający tożsamość każdego gościa. Odetchnęła z ulgą, gdy nie wykryli w jej zachowaniu i wyglądzie nic podejrzanego, po czym przeszła przez bramę, skąd od razu dostała się na dziedziniec.

Budynek, który miał być pałacem, faktycznie go przypominał. Nie zrozumcie jej źle, ale gdy w XX. wieku słyszy się słowo "zamek", to kojarzy się to albo z ruinami, albo z miejscami zwiedzania, albo z klasztorem, gdzie Kmicic toczył walkę. Ale nie wspominamy tutaj o polskich lekturach. Zwyczajnie nie spodziewała się zobaczyć budowli, która i z nazwy i z wyglądu tym pałacem jest. Postanowiła podążać za innymi osobami, jednak po krótkiej chwili stanęła na środku podwórza. Drogi były zwykłe i brukowane, lecz im dalej szło się wzrokiem, tym większe bogactwa można było napotkać. Sama Nikola nie znała odpowiedniego nazewnictwa rzeczy, które wzbudzały w niej największe wrażenie, lecz wiedziała, że kompozycja wszystkich tych barw, sposobu wykonania kolumn, ścian, kopuł i różnorakich symbolów, sprawiały, że mogłaby wpatrywać się w nie wiekami i dalej nie miałaby dość. Czuła się jak w bajkowym zamku.

W końcu potrząsnęła głową, by wyrwać się z tego magicznego transu. Wzięła głęboki oddech i z torebki wyciągnęła maskę. Zwyczajna i pospolita, gdy teraz na nią spojrzała, stwierdziła nawet, że jest aż zbyt przewidywalna i może wyróżniać się tym, że niczym się nie wyróżnia. Czarna, jak na wenecki karnawał, z ostrymi końcami i losowo doczepionymi cekinami na środku. Pewniejszym już ruchem, nie wahając się ani dłużej, założyła ją i zaczęła zmierzać w stronę wejścia.

Spokojna i delikatna dla uszu muzyka, łagodna woń perfum, dystyngowane, ale i tajemnicze szepty zamaskowanych ludzi dobiegające z kilku stron. Swoją drogą, mieszkanie w zamku musiało być ciekawe. Trochę jak rodzina królewska, tyle że nigdy nie był ani księciem, ani królem. Ale nie wyglądało na to, żeby przeszkadzało to mieszkańcom Vernazzy, większość nie zwracała nawet na to uwagi. Przynajmniej nic takiego nie było wiadome Nikoli, a przecież miała do czynienia z ludźmi na co dzień.

Odkąd przekroczyła próg pałacu- chociaż nie, odkąd opuściła swoje mieszkanie, nie mogła przestać siedzieć w swojej głowie i niepotrzebnie rozmyślać na temat wszystkiego. Ciężko będzie nie narobić wielkiego zamieszania, pomyślała. To pierwsza jej misja tego typu, nawet jeśli z pomocą Sole, to co z tego, skoro nikt nie będzie robił jej części za nią? Martwiło ją też, że praktycznie nie znała organizatorów balu - nigdy jeszcze nie miała do czynienia z zarządem miasta, ale to i tak nie miało większego znaczenia. Pewnie dla Sole ich egzekucja byłaby prostsza, ale cóż, nie jestem nimi, dodała do swoich rozterek. Dodatkowo sprawiłaby zbyt dużo problemów, a poza tym, Luna pewnie po usłyszeniu takiej propozycji, zwyczajnie wyśmiałaby ich. Burmistrz i jego koledzy nie byli jeszcze celem Stelli, bo nic im nie udowodnili. Ten bal miał to zmienić.

Wszyscy dostali dzień wcześniej plan całego budynku. Nikola dobrze znała swoją rolę. Plan mieli opracowany od początku do końca. I to dzięki niemu teraz wiedziała, że znajduje się właśnie w głównym holu. A tuż po jej prawej stronie były szatnie, do których miała się udać. Nim obejrzała się, obok niej zdążył już pojawić się nieznany jej jegomość, uśmiechając się zalotnie. Mimo to, nie mogła zawracać sobie nim głowy. Najpierw musiała odnaleźć Jungkooka.

– Bal rozpocznie się za chwilę, proszę iść za mną – mężczyzna pospiesznie skierował się do drzwi, do których właśnie miała się udać. Jego strój przypominał raczej kelnera czy lokaja, aniżeli jakiegoś gościa, chociaż na jego twarzy również znajdowała się maska, niemal tak samo bezbarwna jak jej. Odrobinę zraniło to jej ego.

Nikola niewyraźnie uśmiechnęła się i podążyła za nim. Dobrze wiedziała, gdzie ma iść. Czy naprawdę wyglądała na tak zagubioną? Nie, spokojnie Nikola, taka jest jego praca, powtarzała sobie w duchu. Musiała pamiętać, że choć to jej pierwszy raz, zapewne nie będzie ostatnim. Musiała sobie poradzić. Weszła ze służbą do wielkiego, podłużnego pomieszczenia, w którym znajdowała się ogromna ilość wieszaków i kurtek. Przypomniało teatralną szatnię. Rozejrzała się szybko, a jej wzrok zatrzymał się na dziwnej roślinie w kącie, która sięgała prawie sufitu. Poza tym, kafelki na korytarzu przypominały jej własną kuchnię. Na samą myśl o tym zaśmiała się pod nosem, tylko po to, by znów skarcić się, że niepotrzebnie zatraca się w bezużytecznych gdybaniach. Zamiast działać, marnuje czas, stojąc i podziwiając kwiatki. Szybko wręczyła mężczyźnie swój płaszcz, a w zamian otrzymała numerek, który schowała do swojej torebki - 462. Ciekawiło ją, czy będzie miał jakieś znaczenie później. Suma tych liczb daje liczbę jedenaście. Nie, wróć. Dwanaście. Udało się jej pomylić nawet w tak banalnym działaniu. Oto, co stres robi z ludźmi. Dwanaście...

『 Purgatory 』Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz