Ty mnie kochasz... czy nienawidzisz?

165 34 88
                                    

Instrukcje były jasne. Ubrać się na szaro. Nie zbliżać się do Ferro. Być ponurą jak zwykle. Wszystkie ustawione w grzecznej kolejce do przemalowania na soczystą magentę.

Kacper stał sam przy barze. Łypał niespokojnie oczami raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby czekał na kolejną płynną dawkę szczęścia. Albo na tę wściekło różową, która od czasu do czasu potrafiła się uśmiechnąć.

Warszawska zachęcona okolicznościami ruszyła przed siebie, by niezauważenie złamać kolejną z zasad.

Dwa taneczne kroki w przód. Ruch bioder i obrót w prawo. Mijanka z ciekawskim spojrzeniem Weroniki. Wślizg w lewo i zdeterminowany marsz po prawdę. Blond czupryna i przyśpieszony oddech. Trzy kroki w tył do łazienki. Strategicznie, dla podładowania baterii społecznej.

— Spokojnie, Julia – powiedziała do swojego lustrzanego odbicia. – Chcesz się tylko dowiedzieć, dlaczego on tak dziwnie się zachowuje... Tylko... jak zacząć? Internet na pewno zna odpowiedź! – Wyciągnęła smartfon, gotowa rzucić się w wir poszukiwań.

— Zapytaj, jak się bawi – poradziła blondynka, która ukradkiem przysłuchiwała się jej monologowi. – Później rozmowa potoczy się sama. Zaufaj mi.

Kobieta obrysowała usta czerwoną szminką i zniknęła za drzwiami.

— Co złego może się stać? – kontynuowała Warszawska. – Przecież nie rzuci się na ciebie z pięściami... Oh, chciałabym mieć imię na „wu". Byłabym zabawna i beztroska – rzuciła do siebie na odchodne.

Gdy tylko 176 cm ponuractwa pod warstwami uroczego tiulu opuściło łazienkę, przebrnęło przez roztańczony tłum i namierzyło Kacpra.

Do połowy pełna szklanka zdawała się być w zasięgu wzroku. Wystarczyło podejść, wdrożyć w życie ułożony przed lustrem plan i dolewać wraz z każdym uśmiechem chłopaka jeszcze więcej szczęścia.

— Cześć, jak... się... bawisz? – wykrztusiła niepewnie w jego stronę.

Z całych sił próbowała wykrzesać głęboko skrywane pokłady entuzjazmu. Ale w reakcji na głuche milczenie tylko zastygła w bezruchu. Utkwiła wzrok w kontuarze. A każdy marmurkowy wzorek jeszcze bardziej wzmagał mętlik w jej głowie.

— Soczku? – zagadnął barman, spozierając na różową kreację Julii.

— Coli.

— Cola raz! – Zgrabnym ruchem odkapslował butelkę i podsunął ją Warszawskiej. – Proszę bardzo!

— Słyszysz mnie? – Niezrażona machnęła ręką tuż przed twarzą Ferro.

— Wolałbym nie – wysapał pogardliwie.

— Coś... cię... ugryzło?

— Co?!

— Masz... masz... rumień na policzku.

— To szminka.

— A...ha... Szminka. No... tak. Masz dziewczynę? To ma sens... Pogadamy? – Jej usta mimowolnie wykrzywiły się w niezręcznym uśmiechu. – Pa... pamiętasz... mnie... może? W szkole prawie zawsze przechodzisz bez słowa. Jakbyś mnie nie widział.

— I znów każesz mi się powtarzać. Zniknij, Warszawska – wychrypiał. Ani na chwilę nie podniósł wzroku. Cały czas był skupiony na szykowaniu aperola.

— Jeszcze... jeszcze tego nie potrafię – powiedziała słabo.

— Czego ty chcesz?! – Wbił w nią rozdrażnione spojrzenie. – Gdziekolwiek się nie zbliżysz, tam dzieją się same złe rzeczy. Jesteś kompletną porażką!

JuliannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz