***

170 23 23
                                    

W ostatnich dniach przehandlowałam prawo do prywatności za odmowę składania zeznań. Mój pokój nagle przestał być tylko mój. Stał się Warszawskim centrum zarządzania kryzysowego.

Paweł z Oliwią postanowili wziąć mnie na przeczekanie. Jak gdyby nigdy nic, na zmianę przeglądali raporty ze swoich biznesów, planowali ślub i odrabiali moje zadania domowe. Debatowali nad dalszymi losami hoteli, głowili się nad całkami i kłócili się, czy Wokulski uganiał się za Łęcką z miłości, czy był po prostu obsesyjnym prześladowcą.

Po cichu liczyli, że wreszcie się odezwę. Że krzyknę „koniec przedstawienia" i każę im się rozejść.

Ale ja tak bardzo wzięłam sobie do serca trzymanie języka za zębami, że nie mogłam wydusić z siebie nawet półsłówka. Tak bardzo nie wiedziałam, czy zacząć od tego, w czyim łóżku spędziłam sylwestrową noc, od tego, do kogo należy ten sweter z reniferem, czy może od razu przeskipować do wydarzeń z firmy. Opowiedzieć, dlaczego była otwarta w Nowy Rok. Dlaczego najbardziej zaufany Łukasz nie jest tym, na kogo się wykreował. Dlaczego dziadek od lat spokojnie się wszystkiemu przygląda. O, a może dlaczego Paweł absolutnie nie powinien nawet próbować ratować tych hoteli.

Nie wiedziałam od czego zacząć, więc nie mówiłam nic. Absolutnie nic.

Jedyne na co miałam ochotę, to wtopić się w moje beżowe łóżko. Ale im bardziej próbowałam to zrobić, tym bardziej mrygałam w ich oczach na jaskrawo czerwono.

Z czasem „Julianna alert" wybrzmiewał na tyle głośno, że Paweł zaczął dwoić się i troić, żeby mnie rozśmieszyć. Żeby zmusić do mówienia. Żeby zebrać wszystkie moje mroczne myśli do foliowej dilerki i odesłać je na statku z powrotem do Ekwadoru.

I prawie mu się to udało. Dopóki nie posłodził mi herbaty. Dopóki Wiktoria nie rozwaliła solniczki. Dopóki Oliwia nie chciała rozczesać mi włosów szczotką z bzdurną dekoracją z kryształków. Dopóki zimowy puch nie zaczął sypać się za oknem jak cukier puder.

Od tego roku wszystko, co białe i drobne stało się niebezpieczne. Bo przywodziło na myśl tylko jedno. Scalało się w ruchomy piaskowy obraz, który ziarenko po ziarenku i przerzut po przerzucie usypywał się na coraz większy wyrok dla mojego brata. 

JuliannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz