Dwadzieścia dwa lata wcześniej...
Cisza plądrowała kąty i wszelkie zakamarki zimnych lochów płoszona co chwilę cyklicznym skapywaniem wody. Niebo ciemniało z każdym uderzeniem serca, a dziś biły wyjątkowo szybko. Był to czas wojny pomiędzy północą, a południem, ale nikt nie brał jeńców, jeszcze nie. W podziemiach zamku jednego z zamożnego rodu Medley ukrywali się starcy i kobiety z dziećmi. Okoliczne wioski na ten czas opustoszały, nie było widu nawet psa, ni kogut nie zapiał nad ranem. Późno tego roku też przyszła wiosna, jakby w obawie przed zastaniem masakry na powitanie. Weszła dopiero ostatniego miesiąca swojej pory, bo moment przed majem. Deszcz zalewał falami jak lecące na oślep strzały z obu stron. O tym pamiętnym dniu mieli śpiewać bardowie przez następne dziesięć dekad lecz jeszcze nie było wiadome na czyją chwałę.
Szeregi Hillcresta zasilali krótkodystansowi wojownicy, którzy na polu bitwy odnajdywali się niekiedy lepiej niż kapłan w swej świątyni. Earthbound miał konnych słynących ze swoich znakomitych umiejętności woltyżerskich i rzecz oczywista, najlepsze konie. Dlatego biały koński łeb z bujną grzywą i rozwartymi chrapami rysował się na jego sztandarach na modrakowym wypełnieniu.
Po chmarze zebranego krukowatego ptactwa w gęstych koronach drzew na miedzi, nie trudno było się domyśleć, że przyleciały na żer podążając za wojskami. Czekały, nie kibicowały nikomu, chyba że dla większej ilości śmierci. Po Usscar hulał infernalny wiatr zrywając wimple z kijów i tylko grzmot był głośniejszy od krzyku mężów i galopujących koni. Wojska parły na sobie szaleńczo, aż w końcu zderzyły się pierwsze tarcze, w ruch poszedł rój mieczy. Ledwo było można łokieć podnieść, a co dopiero się zamachnąć. Zduszeni w kupie szybko zorientowali się, że nie walczą ze sobą, a z niesprzyjającymi warunkami. Nikt nie planował tu się spotkać, zwłaszcza w takiej atmosferze. Teren naturalnie podmokły, bezkreśnie równy i poza większymi gdzie nie gdzie kępami traw całkiem pusty. Taktycznie miejsce na wojnę paskudne, ani narobić okopów, ani zaskoczyć przeciwnika wyskakując zza chociażby pagórka, czy z lasu. Wszyscy zapadali się i ślizgali po błocie. Jak na ironię, do tego przedstawienia włączała się pogoda. Konie grzęzły w rozmiękłej od deszczu ziemi. To była nierówna walka z siłami natury.
Pancerny oddział nie dał rady walczyć długo, po kilkunastu beztreściowych machnięciach wcale nie lżejszą bronią od zbroi mieli strudzone nadgarstki i spięte ramiona. Dźwięk trąb był sygnałem na przegrupowanie wojowników. Z obu stron jakby zgodnie. Wycofywali się więc powolnie, a na ich miejsce wchodzili średnio zbrojni. Można było powiedzieć, że bitwa przebiega zupełnie innym, bardziej energicznym rytmem, gdy nie udzielali się ciężkozbrojni rycerze, ale i tamtych szybko zmęczyło. Zapał osłabł, z tłumu ostało się kilkudziesięciu, reszta leżała na półpłynnym gruncie. Martwi, lub ledwo żywi, albo brodzący w brei usiłowali zadać miłosierdzie tym co upadli.Niedługo wszyscy potrzebowali chociaż chwili odpoczynku żeby zrzucić osłony. Tak się też stało, nagroda za dzielnie toczony bój, choć nie wiadomo z kim, albo czym wojowali, ale bez wątpienia im się należało. Póki co pomagierzy zbierali rannych. Jucha ludzi i koni zmieszana z błotem. Usłany dywan z trupów, głównie tych zadeptanych na śmierć. Tak lichy malował się obraz ów pobojowiska. Szybciej można było tu kark skręcić usiłując kogoś dopaść, niż być zabitym przez wroga.
Przez deszczową kotarę widoczność była bardzo słaba i wcale nie zapowiadało się na koniec ulewy. Król Lacar ledwo mógł policzyć własnych ludzi, a skoro on miał z tym problem to i drugi król też. Taką przynajmniej pokładał wiarę.
- Pewnie sprawka jakiejś wiedźmy, Panie. - Powiedział królewski giermek.
Hillcrest zrezygnował z prób określenia w jakiej sytuacji właściwie znajduje się jego wojsko. Każdy wracający był upaćkany równo uszu i nawet deszcz nie umywał zbroi. Bez problemu do obozu mogli się wkraść wrogowie, bo i barwy wszystkie miały teraz kolor brązu z purpurą.
CZYTASZ
Urok Jarzębiny
FantasyJednej nocy życie Saghiry wywraca się do góry nogami. Tam gdzie koniec swój ma beztroska i bogactwo, zaczyna się niebezpieczna gra i ubóstwo, które ma mdły smak. Przekona się, że tak naprawdę niewiele wie o świecie, w tym też o swoich korzeniach. Ws...