Księga XVI (Powołanie Koszmaru do życia)

170 86 15
                                    

Alchemik śpieszył się z przeniesieniem organów. U Skala żebra same się poskładały, a rana się sklepiła. Starzec z zaciekawieniem patrzył na to co się dzieje. Wokół blizny zrobiło się prawie czarno. Na bladej skórze zaczęły kreślić się czarne linie, wszystkie żyły zrobiły się widoczne. Wtem dziecko zaczęło się trząść jak wystawione na mróz. Konwulsje nasilały się z każdą sekundą żeby raptownie opaść. Z wnętrza jamy ustnej wydobył się czarny dym jak ze świecy, który rozproszył się w powietrzu. Nagle zaczął krzyczeć jak opętany, wierzgał jakby z czymś walczył. Uniósł się na moment wsparty na palcach u stóp. Głowa nienaturalnie była odgięta do tyłu. Z gardła wydobył się podejrzany warkot w niczym nie przypominający ludzkiego, a już napewno nie pięcioletniego dziecka. Pies alchemika zaczął syczeć. Zwierzę z podkulonym ogonem podchodziło i oddalało się od stołu jakby nie wiedziało czy powinno zaatakować. Chłopiec znowu nabrał naturalnego koloru i spoczął na stole. Oddychał miarowo. Mężczyzna zwrócił wzrok do tyłu.

- C-co ja... co ja narobiłem... dlaczego Ty, Livillo nie powiedziałaś, że Twoje serce jest skażone... - Mówił z pełnym przejęciem i przerażeniem w oczach.

Niestety nie zdążył przenieść serca chłopca do ciała kobiety. Przestało pompować krew zanim cokolwiek zrobił. Chociaż miał nadzieję na cud, to jednak ten się nie zdarzył. Nie wiedział ile trwogi miała w sobie czarnowłosa, co musiała przeżyć, że tak bardzo ją dotknęła skaza i jak to w ogóle wpłynie na dalszy rozwój pięciolatka.

Mężczyzna nie chciał brać na siebie tak wielkiej odpowiedzialności jak wychowywanie cudzego dziecka Do tego noszącego mroczne brzemię. I tak już będzie mieć zszargane sumienie, nie wspominając o reputacji, która wisiała na włosku. Ogarnęła go panika. Wystraszony tym co zobaczył zaczął krzątać się po piwnicy. Trup kobiety leżał wciąż z dziurą w klatce piersiowej. Okrył ją kocem, poprawiał co chwilę. Należało pochować jej ciało, ale najpierw musiał coś zrobić z chłopcem. Nie chciał go dłużej trzymać w swoim domu. Bał się tej koszmarnej energii.

Nie wiedząc co ma począć zawinął chłopca w drugi koc, również we wzory z kogucikami i wyruszył do najbliższej wioski. Myślał, że tam się wychował mały Skal, że go rozpoznają sąsiedzi i ktoś nim się zajmie, więc podrzucił go przy pierwszej lepszej chatynce, ale wybrał nie tę wioskę co trzeba. Nie z tych stron pochodził dzieciak. Była tam jeszcze inna osada, o kilka domów mniejsza, położona zupełnie w innym kierunku od tego z którego przyjechali nieznajomi.

Stukot kopyt rozbudził niektórych ludzi. Jedna z kobiet próbowała dobudzić męża by sprawdził co to za dzwięk. Ten niestety chrapał na całą chałupę aż się ściany trzęsły. Zarzuciła więc na plecy kożuch i wyszła z domu bez jego towarzystwa. Masywna była to baba co sama pewnie mogła kłody nosić na swych barkach, więc też średnio się obawiała, że ktoś ją zaatakuje. A nawet jeśli to domostwa stały blisko, przyciśnięte do siebie, gdyby narobiła krzyku z pewnością ktoś by zareagował. Płomieniem świecy rozpraszyła półmrok. Człowiek na koniu na zapytanie kim jest nie odezwał się ani słowem. Właściwie zanim jej wzrok przywykł, on zerwał się do ucieczki pozostawiając zawijatko pod schodkami do chaty. Koc się ruszał. Wzięła do ręki kij, którym zazwyczaj ganiała gęsi. Ostrożnie odchyliła materiał.

Baczne napiecie raptownie zakłuciło skrzypnięcie drzwi. Podskoczyła wystraszona odwracając się za siebie. Jej synek stał w progu przecierając oczka.

- Laroo! - Wrzasnęła. - Prawie mnie duch opuścił!

Czasy teraźniejsze...

Świątynia nie była wcale aż taka duża, jednak architekt zażyczył sobie, aby była od dołu do góry z otoczaku, albo grysu. Skal nie znał się na nazwach, kamień to kamień, ale coś tam słyszał. Zapowiadało to kilka lat pracy wielu rąk, w tym jego. Zwykle wybierano miejsce, które było ważne dla społeczności lokalnej, na przykład plac targowy lub skrzyżowanie ważnych dróg. Tu natomiast rejon był prawie niezamieszkany, bo dopiero powstawały nowe domy. Fundamenty były podstawą całej świątyni. Musiały być solidne, aby wytrzymać ciężar budynku. Po postawieniu na baczność szkieletu, przystąpiono do wznoszenia muru.

Urok JarzębinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz