Księga XVII (Ogień w stolicy)

159 82 4
                                    

Płomień był coraz wyższy, a bijące od niego światło sprawiało, że było tak jasno jak za dnia kiedy słońce witało się z zenitem. Ogień tratował każde napotkane życie na swej drodze nie oszczędzając niczego co nie dało rady uciec. Poranione tą gorącą zbrodnią niebo zaczęło się burzyć, coraz bardziej gnając chmury w stronę Helvergat. Ludzie walczyli z pożarem jak umieli, ale upadające drzewa i uciekająca fauna ani trochę w tym nie pomagały. Niegdyś spokojne miejsce, teraz natomiast sponiewierane tlącym się gdzieś z głębi żarem. Smród paleniska niósł się po stolicy siwym dymem. Dramat, który postawił na nogi wszystkich. Czarne obłoki kumulowały w sobie negatywne emocje, by zaraz wybuchnąć gromkim płaczem, ale jeszcze nie teraz, póki co tylko groziły, że się rozpada.

Dzwony biły na alarm wybudzając ze snu wszystkich. Nawet dzwoniły te najdalej położone od ognia, bo żywioł przemieszczał się niesamowicie szybko. Nie wiadomo kiedy mógł zapukać do reszty drzwi.

Skal biegał z wiadrami pomagając mieszkańcom w poskromieniu pożaru. Zaczęło się od lasu, a przeszło do miasta niesione wiatrem. Wystarczyła iskra żeby słomiane dachy pierwszych domów zajął ogień, a potem przyszła kolej na następne budynki w stolicy. Do ratunku przyłączył się rudy wielkolud, Kuc. Chwycił za wiadra przekazywane z rąk do rąk i pośpieszył zalewać to czego jeszcze nie tknął płomień. Strategiczne podejście. Ludzie włączyli się do akcji. Zewsząd buchało, roztaczały się wielkie jęzory ognia, które pragnęły pochwycić za nogi.

Varhun wbiegał do zapalonych domostw jak tylko ktoś odpowiadał mu na wołanie i wyciągał stamtąd ludzi. Wyniósł tak gromadę dzieci, pięć kobiet, trzech mężczyzn i psa. Zatrzymał się w progu następnego, wszystko w środku skwierczało. Przejście było zawalone jakimś meblem, ale dostrzegł matkę z dwójką dzieci. Siedziała na podłodze, obejmowała je i zakrywała od ognia zwilżonym materiałem. Wstrzymał oddech. "JUŻ DO WAS IDĘ!" - Zakomunikował. Zrobił krok w przód i w tej samej chwili spadła żarząca się na czerwono belka, a zaraz za nią cały dach. Mogło się zawalić sekundę później, ale gdyby dobiegł tu wcześniej to zdążyłby ich ocalić. Stał tak wpatrzony w ogień. Chyba jeszcze do niego nie doszło, że nie żyją. Ocknął się kiedy doszły go kolejne krzyki. Obwinianie się musiał zostawić na inne czasy. Na nowo rozpoczął poszukiwania. Kierował się wyłącznie słuchem. Wyłapywał nawoływania i leciał w ich stronę.

Za oknem płoną las i pół miasta, a w komnacie maga kręciła się zabawa. Żarty, żarciki, ploteczki, tworzenie nowych wątków historycznych, które nie miały żadnego poparcia w rzeczywistości i "co by było gdyby".

- Mi się wydaje, czy się zasiedziałyśmy? - Spojrzała pytająco Legvena na księżniczkę. - Robi się coraz jaśniej...

- Tyyyy... faktycznie... - Mruknęła rudowłosa plotąc na nowo warkocz.

Merr niewzruszony leżał relaksując się przy fajce. Póki co nie reagował. Dziewczyny podeszły do okna by przez nie wyjrzeć.

- Choćby się paliło i waliło ja nie wstanę. - Odezwał się w końcu i roześmiał z dziwnym rechotem.

- Pali się... - Saghira zaplątała niedbale wstążkę na końcu włosów. Brwi zmarszczyła spoglądając na koleżankę, a zaraz na maga. - Merr, naprawdę się pali.

- Kłamstwo. - Wymierzył w nią osądzający palec. - Mówisz tak żebym wstał.

- Merr, Helvergat płonie! - Podbiegła do niego Legvena i próbowała podnieść. Bez skutku, jedynie trochę go przesunęła.

Saghira zbliżyła się do stolika na którym stał flakon z wodą. Wzięła za szyjkę, wyciągnęła szklaną zatyczkę i wylała całą zawartość mu na czoło.
Podniósł gwałtownie głowę i zerwał się do pozycji siedzącej. Łapał oddech, wypuszczał powietrze nosem, kaszlał. Zachłysnął się najwidoczniej, ale przynajmniej ocuciła go w ten sposób z narkomańskiego stanu. Wstał na równe nogi. Przełożył szatę i zawiązał sznur na kokardę żeby wyglądać odrobinę schludniej. Rozzłoszczony tym zachowaniem odebrał szklane naczynie z jej ręki i był gotów uderzyć ją tym po głowie, ale tego nie zrobił. Podszedł do okna. Widok szalejącego na zewnątrz ognia wprawił go w osłupienie.

- Saghira, idź do matki, zostań przy niej, Legvena do siebie, ja poszukam króla.

Młode kobiety posłusznie opuściły komnatę maga. Rozdzieliły się na schodach. W razie kłopotów miały się stawić w ich umówionym miejscu do którego szły zawsze jak jedna zgubiła drugą. Saghira wymijała to służbę to straż. Wzrok miała rozbiegany. Nikt na nią teraz nie zwracał uwagi. Weszła z rozpędu do sypialni królowej, ale nie zastała tam Bolokha. Za to nad łóżkiem stał ktoś zamaskowany. Postać odwróciła się na dźwięk otwieranych drzwi. Chciała uciec z krzykiem, ale strach sparaliżował nogi. Zakapturzona postać szła w jej stronę. Chwycił za kark i wciągnął do środka. Zakluczył drzwi. Nie rozpoznała naturalnego zapachu jaki wydzielał mężczyzna, więc na pewno nie był to ktoś kogo znała.

Pozbawione choć drobnego zarysu mięśni jej wiotkie ręce były niczym źdźbła trawy targane przez wiatr. Na nic zdało się wołanie o pomoc. Zamęt spowodowany pożarem wszystko zagłuszał. Zza peleryny wyciągnął sztylet i dla niej stało się już jasne, że przyszedł tu by zabić królową. Broń nosiła już ślady krwi, a więc nie mogła już pomóc matce, gdyż ta nie żyła. Jedyną osobę jaką mogła teraz uratować to siebie. Jakiekolwiek próby wyrwania sztyletu z dłoni oprawcy nie przynosiły takich rezultatów na jakie miała nadzieję. Szamota się, kopała, uderzała pięściami na oślep, próbowała dosięgnąć jego maski. Wszystko na nic. Musiała się skupić. Znaleźć słaby punkt wroga. Tak mówią chłopcom na treningach. Nie wspomnieli jednak co robić, gdy wróg zaciska dłoń na gardle, a sztylet kieruje prosto w serce. Złapała za rękę która mierzyła w nią ostrzem.

Czuła, że jeśli odpuści jedną dłoń z uścisku on wykorzysta sytuację. O gryzieniu również nie było mowy, ostrze skierowane ku jej własnej piersi z każdym szarpnięciem znajdowało się coraz bliżej. Nie chciała ryzykować mimo, że nie ona była celem. Dla skrytobójcy pozostawienie przy życiu świadka byłoby co najmniej głupotą, zwłaszcza kogoś z królewskiego rodu. To po prostu podpisanie na siebie wyroku śmierci. Postawienie parafki na cyrografie jako, że zgłasza się na ochotnika żeby go powiesili. O ile oczywiście księżniczka poznałaby jego oblicze skryte za maską.

Saghira z braku perspektyw na zakończenie tego jakże przykrego z jej strony tańca życia i śmierci z całych sił odepchnęła przeciwnika, a co za tym szło - poleciała razem z nim. Mało przemyślane działanie biorąc pod uwagę fakt w którą stronę był zwrócony czub broni. Wpadli na regał, któremu to oblężenie się nie spodobało. Trzask półek, a już na pewno ton tych przemożnych ksiąg padających na podłogę był bardzo spiżowy, niestety nawet ten dźwięk nie wyszedł poza kilkucentymetrowej grubości drzwi.

Delikwent poirytowany jej uporem i nieodpartą chęcią przetrwania szybkim ruchem nadgarstka ku górze zerwał supeł złożony z jej zaciśniętych palców. Już go nie powstrzymywała przed zadaniem ciosu.

Chwycił ją za gardło stanowczo, a ona zdążyła złapać tylko za niewielkich rozmiarów flakonik stojący tuż przy kuferku z olejkami leczniczymi. Długo nie zastanawiając się co z tym zrobić wzięła zamach i rozbiła buteleczkę na jego masce wciskając resztki potłuczonego szkła w nierówno wycięte otwory. Adrenalina spełniła swoje zadanie po części odłączając ból. Instynkt samozachowawczy nie pozwalał się poddać. Odłamki szkła rozsypały się w różnych kierunkach. Liczyła na to, że to go zniechęci, ale czar szybko prysł. Efekt był zupełnie odwrotny. Pierwsze krople krwi spadły niczym ten nieśmiały deszcz za oknem. Rzucił ją na toporny stół, wcześniej obwieszczając to sapaniem. Ten dźwięk jaki wydawał też nie był znajomy, ale musiała go zapamiętać.

Stąd Saghira miała dobry widok na nieświadomą całego zamieszania królową. Niestety, już martwą. Przeczuwała, że to ostatnie chwile kiedy widzi matkę, kiedy widzi cokolwiek zanim nastanie dla niej wieczna ciemność. Przeciągnął ją pod same okno. Szarpali się. Jakimś cudem udało się wytrącić sztylet z jego dłoni. Przynajmniej tyle, że nie podzieli losu matki, ale najprawdopodobniej zostanie uduszona. Żadne to pocieszenie. Pod jego kapturem dojrzała gruby pukiel jasnych włosów, suchych i rozdwojonych. Najpierw brakło tchu i świerszcze grały w uszach pogrzebowy marsz. Traciła siły, czuła, że przegrywa, czuła, że umiera. Oststkiem odepchneła przeciwnika kopniakiem w miednicę, po czym straciła przytomność. Potem leciała z okna do rzeki, która odgrywała też rolę fosy, a dzisiaj także kluczową rolę w gaszeniu pożaru. Księżniczka nigdy nie sądziła, że przyjdzie jej zginąć w taki sposób, ale przynajmniej... tak przy okazji może, może ktoś wyłowi jej zwłoki szybciej z wody zanim zdąży przemienić się w nadętego topielca.

Urok JarzębinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz