Księga XIV (Rozpacz)

172 84 6
                                    

Wojna potoczyła się zupełnie inaczej niż przypuszczało południowe królestwo. Poległo wielu ludzi.

Liv leżała na ziemi z oczami szeroko otwartym, a nad nią złociste słońce, które sprzyjało rozkładowi ciał. Smród plonów po wojnie zmieszał się duszącym w piersiach dymem palonego drewna niedaleko pola bitwy... W głowie jeszcze miała obraz spadających głów, krwi i trąb wyzywających wroga na pojedynek. "Przegraliśmy..." - Pomyślała. Chorobliwa zazdrość starego króla ich tu zaprowadziła i chęć zemsty. Ktoś po śmierci jej męża coś krzyczał, ale go nie słyszała, ktoś kogo znała, ale jednak twarz była jej obca. Dowódca oddał ich za honor, w imię niczego. Wiele dziesiątek dusz uleciało z tego świata... teraz leżała pół żywa, pół martwa wśród bagiennych traw, a wokół same gnijące trupy i golemy bez Pana. Nad głową stado wygłodniałych wron. Nie mogła wstać, nie miała siły. Kałuża krwi tuż obok niej, ale nie wiedziała czy ona nosi jakieś obrażenia czy kogoś inny... ból w piersi jest niewyobrażalny, ale bardziej nie może znieść myśli, że umrze w taki sposób. Miała jeszcze tyle do zrobienia, musiała przecież wychować syna. Niedługo nadejdzie noc, wyjdą zwierzęta. Albo już była noc? Chyba niedawno widziała jak słońce wschodzi. Straciła rachubę czasu. Zmrużyła oczy.

Obudził ją huk upadającej tarczy. Ciemna noc, chłodny wiatr i deszcz, nie było czuć tego odoru aż tak bardzo jak za dnia. Przekręciła głowę w stronę dźwięku i ujrzała... kobietę? Była zdziwiona co robi tu niewiasta, ale za chwilę doszło do niej, że to mogła być jakaś istota mająca podobne kształty do ludzkich. Smukła i bardzo wysoka, z długimi rękoma. Choć tak bardzo pragnęła przyjrzeć się jej, wzrok odmawiały posłuszeństwa. Obraz był mętny. Chyba ślepła z przemęczenia. Uniosła dłonie do nieba, wydawało się, że może je chwycić i ścisnąć w garści, ale tak nie było. Ręce opadły jak kłody w błoto. Postać odwróciła się gwałtownie i była już prawie pewna, że to śmierć. Zawsze tak ją sobie wyobrażała. Chciała coś powiedzieć, ale co jeśli nic jej nie odpowie? Może śmierć nie umie mówić? A może jej się wydaje, że mówi, a tak naprawdę nie ma języka. "Co wojna robi z człowiekiem?" - Zadała sobie to retoryczne pytanie. Miała to dziwne wrażenie, że nie jest we własnej skórze.

Znów nastał dzień. Po raz kolejny słoneczny. Tym razem ze wszystkich sił brodziła w błocie żeby się wydostać spod kamiennego golema. W końcu do niej dotarło, że jest po wszystkim. Jej mąż nie wróci z zaświatów, ale dziecko potrzebuje matki. Ta myśl wypchnęła ją na powierzchnię. Mrocznej postaci już nie było. I czy w ogóle ktoś tu był? Może to były tylko omamy z głodu. Prawdopodobnie. Czołgała się jeszcze kawałek aż dotarła do ciała ukochanego. Łzami i wielkim żalem zaczęła go żegnać. Obwiniała siebie, potem mistrza marionetek, Earthbounda, kończąc na Hillcrestcie. Zerwała mu z szyi talizman, który kiedyś pomógł wystrugać synowi. Nosił go na szczęście. To jedyna rzecz, którą dała radę ze sobą zabrać. Więcej nie udźwignie prócz rozpaczy.

Ptactwo zleciało się na ucztę. Wydzibywało ze zwłok poległych najsmaczniejsze kaski. Zebrały się też okoliczne drapeżniki i padlinożerne zwierzęta. Wojna tragiczna w skutkach dla ludzi, ale dla przyrody była bardzo hojna. Niedługo wyrosną tu kwiaty, nowe runo zakryje obraz okrucieństwa i nie będzie ani śladu po dokonaniach człowieka.

Ruszyła w drogę. Osłabiona i obolała. Nie miała pojęcia czy inni przeżyli. Ale wśród ciał nie dojrzała dowódcy swego króla, może został pojmany, albo leży gdzieś zmieszany z błotem poza zasięgiem jej wzroku. Wcześniej słyszała coś, że niby Hillcrest puścił ich wolno, ale raczej nie Chaburę. On na pewno walczył do ostatniej kropli krwi, tak bardzo oddany sprawie, którą przegrali.

Liv nadgoniła swoich ludzi mimo, że wyruszyli oni dzień wcześniej. Szła po polach i lasach, na skróty, w strumieniach gasiła pragnienie. Nie przywitali jej serdecznie. Zwyzywali, obrzucili obelgami, ale krótko, gdyż sami byli wycieńczeni. Na wozie zaprzężonym w dwa konie leżał król z synem. Przykryty płachtą, która wcześniej służyła jako ołtarz do ożywienia golemów. Parę skrzyń, w tym jej kufer. Jeden z mężczyzn podał kobiecie kawałek suchego chleba. A spojrzenie miał pełne zrozumienia. Sam stracił syna na polu bitwy. Chwilę rozmawiali. Dowódcy z nimi nie było, ale podobno przeżył. Podobno.

Urok JarzębinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz