Księga III (Śniadanie w gospodzie)

369 89 12
                                    

Jadąc przez łąki pełne późno wiosennych chwastów, Laroo nucił melodie zasłyszane wcześniej w karczmach w których zwykli bywać przed wyprawą, a fałszował przy tym niemiłosiernie.

- Dość, bo nie zdzierżę! - Krzyknął raptownie Skal, gdy mięśniak zaskomlał w niebo jak zbity pies. Na twarzy Laroo pojawił się szyderczy uśmiech. Wiercił się na siodle, jakby tańcząc z satysfakcji jaką przyniosła mu wkurzona mina kompana.

Z tego podniecenia nie zauważył, że ten szykuje na niego zamach. Pchnął go nogą. Nieznacznie, ale to wystarczyło by mięśniak spadł i wylądował na glebie z jedną nogą zaplątaną w strzemię. Jego wierzchowiec zatuptał w miejscu, prawdopodobnie też miał dość solowych numerów trzydziestolatka, a może tylko się zlękł, ale bardziej to pierwsze. Skal spojrzał na Yorga szukając aprobaty w tym co uczynił, a on mu przytaknął bezspornie.

- Nie podobało Ci się, Kuleczko? - Chwycił konia za uzdę i podciągnął do pionu.

- Tak wyłeś, że zawstydziłeś wszystkie wilki w okolicznych lasach... ale wstawaj, bo jeszcze jeden postój i Cię zostawimy, już nawet kulawy dziad nas wyprzedził... Ruszaj się. - Grubas dał mu do zrozumienia, że również nie ma ani odrobiny dobrego nastroju na żarty. - Pierwszy raz ktoś nazywa mnie kuleczką... - Fuknął.

- Mówiłem do konia. - Udał zdziwienie, że ani jedno, ani drugie nie podziela jego humoru.

- Te wszystkie twoje "zróbmy przerwę", "kiedy dojedziemy", "jestem głodny", "chce mi się siku", "może powinniśmy zostać w Boemblad", "niech mnie ktoś przytuli"... - Yorg był zmęczony, tak zmęczony biadoleniem, że w pierwszej chwili nie zważył na to co mu odpowiedział Laroo. Kontynuował dalej tę wyczerpującą i jakże nerwową wypowiedź. Przeczuwał, że to nie będzie koniec atrakcji, a dopiero dzień się zaczyna. - Zaraz, jak nazwałeś konia?! - Wyrwał wreszcie się z pytaniem.

- Kuleczka... bo to ona i ma okrągłą dupeczkę, a co, miałem ją nazwać Królewna? Toż to głupio brzmi. - Zaczął prowadzić swego konia po żwirowej drodze, która miała niebawem doprowadzić ich do najbliższej gospody.

- No rzeczywiście. - Łypnął na niego z politowaniem Skal, potem powtórzył to jeszcze parę razy lecz już nieco ciszej pod nosem.

Brodacz pokręcił wąsem pozostawiając to bez komentarza.

- Też robię się głodny... będę musiał zamówić całego prosiaka żeby mieć siłę dojechać do Helvergat.

- Twój koń musiałby zjeść całego prosiaka, bo w końcu to ty na nim siedzisz, a nie odwrotnie. - Wtrącił Skal, na co najniższy z mężczyzn zareagował rechotem.

- Wiecie, że mnie wkurwiacie jeden z drugim? - Zwęził swe powieki Yorg po czym pośpieszył konia.

Droga nieco się zmieniła, a nad głowami zafalowały, aczkolwiek nadal czarne to szyte już złotą nicią sztandary, a w godle wiecha dorodnej, jesiennej jarzębiny.

Każdy emblemat miał własną historię, a te ze starego kontynentu sięgały aż czasów pojawienia się pierwszych ludzi. Ta roślina na północy występowała bardzo często, choć nie wiadomo czy sadzono ją z zamiarem wieki temu, czy raczej sama się rozsiała zupełnie przypadkiem przenoszona przez ptactwa.

Zasuszona, wieszana nad drzwiami na szczęście i żeby ustrzec domowników przed złem prezentowała się pięknie, łatwo dostępna i niezmiennie jako symbol powodzenia, też dobrobytu. Co dziwne gdyż tereny, które mijali od czasu przekroczenia bramy były niezagospodarowane. Dzikie łąki, a nie pola uprawne, lasy stojące bezczynnie jakby nie żył tu żaden człowiek.

Wreszcie dojechali do gospody i faktycznie była przeogromna jak mówiło dwóch kupców. Cała porośnięta bluszczem, osobliwa. Nawet Laroo chłoną z zaciekawieniem ten obraz w każdym jego drobiazgu, choć zwykle to co nie posiadało cycków go nudzi. Uwiązali konie do palików po czym pomaszerowali do środka. Od progu zaczepiła ich kobiecina w średnim wieku, dość niska, ręce miała schowane do kieszeni fartucha. Wyglądała na zadowoloną, ale nie dlatego, że jak im się zdawało będą pierwszymi jej klientami. W gospodzie było na styk ludzi, ale jak na tę porę dnia i tak nadzwyczaj dużo. Ku zdziwieniu łysego, Yorg nie zamówił żadnego mięsa, a skromne kilka jajek z patelni podanych na chlebie w płytkiej, drewnianej miseczce z paroma liśćmi dla dekoracji.

- Dlaczego nie zamówiłeś prosiaka? Chciałeś prosiaka. Ciągniesz mnie aż tu żeby zjeść kilka jajek i te... zielone... co to w ogóle ma kurwa być? Po drodze było tego pełno, stamtąd nie mogłeś sobie nazbierać tej zieleninki? - Dopytywał namolnie, za chwilę okręcił na krześle patrząc w stronę kuchni wielce zdegustowany. Namyślał się czego sobie może zażyczyć. Ciszę przerwał brzdęk naczyń. - A ja sobie zamówię... goloneczkę. Taką tłustą, taką dobrą... Mmmm... i nie podzielę się z Tobą, a ty żryj swoje królicze... zielone... COŚ. - Zaakcentował ostatnie słowo z naprawdę wielkim wyrzutem.

Laroo był bądź co bądź zwolennikiem jedzenia samego mięsa, ale nie fanatykiem. Kierując się bezpośrednio do otyłego kumpla, a nie w eter, wiedział, że nikt na niego nie zwróci uwagi, a Skal tym razem nie zepchnie go z ławy. Przynajmniej nie tak łatwo, bo siedział bardziej stabilnie niż w siodle.

Prowokowanie przyjaciół do kłótni było chyba jego hobby, ale tylko przyjaciół. Normalnie stronił od przemocy, mimo, że nie wyglądał. Pomijając duże gabaryty był raczej ciapowaty, stojący po stronie przeciwników obozu z napisem "odważni". Twarda skorupa z mięczakiem w środku. Taką etykietkę należało zawiesić przy jego uchu.

- Nie chcę twojej goloneczki. - Odparł Yorg bocząc na upierdliwego Laroo, który wciąż nie dawał za wygraną. - Przeszła mi ochota na mięso. -- Dopowiedział po przeżuciu kolejnego kęsa pajdy chleba.

-- Oj, będzie Cię kusić na pewno, będziesz mnie jeszcze prosił o kawałek... a może... a może ty o sylwetkę postanowiłeś zadbać? - Złapał się za pierś łysy udając, że jest w ciężkim szoku.

Yorg milczał, ale w końcu rzucił w niego ścierką, którą miał pod ręką.

- Przesiadam się. - Zakomunikował, wstał i przeszedł na drugi koniec gospody gdzie ulokował swój tyłek na jednym z siedzisk.

Skalowi aż na śmiech się zbierało, że to dzieje się z tak błahego powodu. Ten mężczyzna wzrostu pnącego się nieco wyżej od przeciętnego stał przy stole rozglądając się po chałupie. Jego wszystko intrygowało, bo było kompletnie świeże. Poza zapachami, zapachy były akurat takie same jak i w Boemblad. Natomiast na tej części kontynentu ludzie mieli zupełnie inną mentalność, mniej ponurą. Winę można było zwalić na położenie geograficzne lub klimat, ale to nie miało z tym nic wspólnego, a na całym kontynencie klimat był jednakowy. Tryb podróżnika zaczął mu się udzielać dość wcześnie, ale dopiero jakiś krótki czas temu, coś około roku, nie więcej - zaplanował, że rozpocznie nowe życie na północy. Wcześniej nigdzie indziej nie był poza granicami swojej ojczyzny.
Przysiadł się do łysego i wdał w rozmowę ze starszą panią. Miał nadzieję, że poleci mu jakieś dobre, pełne protein śniadanie. Dość życia na samej wodzie i chlebie, chciał dobrze zjeść i w końcu się najeść, a nie tylko odkupić od śmierci głodowej.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko aczkolwiek z dużą wyrozumiałością. Poczochrała go po bujnej czarno brązowej czuprynie.

Urok JarzębinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz