Księga XII (Milczace kamienie i krew wrogów)

192 86 10
                                    

Sjold chodził nerwowo po namiocie z założonymi rękoma. Nie miał zbyt dużo cierpliwości na czekanie aż kamienne golemy alchemiczka powoła do życia. Jego syn siedział na krześle zmęczony i w ogóle się nie odzywał. Powietrze było geste od niespokojnej aury króla. Deszcz lał się z nieba jakby był wodospadem. Podirytowany w końcu ruszył w stronę wyjścia kiedy nagle do środka wbiegł jeden z jego rycerzy.

- Gotowe, mój Królu!

- Nareszcie! - Mówiąc to wypchnął młodego mężczyznę z namiotu i wręcz poleciał w stronę tymczasowego ołtarza.

Na zalanej wodą płachcie, która miała kształt kręgu stała na prawie samym środku kobieta o czarnych włosach, a przed nią jak się można było domyślić - kamienie, o różnej wielkości i kształcie. Skrapiała czymś kamyczki uformowane w koła na około sterty kamulcóe. Odwróciła się w stronę nadchodzącego króla, gdy ten zawołał ją po imieniu. Ukłoniła się.

- Przyprowadźcie jeńca! - Krzyknęła wyciągając rękę w stronę rycerzy, którzy przetrzymywali ludzi Hillcresta.

Sjold podszedł bliżej alchemiczki, choć nie na tyle na ile było to potrzebne. Stos kamieni leżał i czekał na pierwsze zlęknione serce, które po rytualne miało stać się waleczne. Stary król za deszczem niczego szczególnego nie dostrzegł poza kręgami zrobionymi z drobniejszych kamyczków i runami, których nie rozumiał. Pochylił się przenikliwie patrząc w otwory, które zrobiła wcześniej kobieta w co większych kamieniach.

Transportowanie ich tutaj było mozolne, ale zrobienie ich w Boemblad i wędrowanie z golemami zajęłoby jeszcze dłużej. Miały być przeznaczone do ataku pod górami, niestety nie spodziewali się Lacara idącego z wojskiem tak wcześnie. A golemy mogły nie zdać testu w boju na grząskim gruncie. Do tego dochodziła jeszcze kapryśna pogoda. Chęć zemsty Sjolda była tak silna, a on tak zdeterminowany, że nie baczył na końcowy wynik. Desperacko łaknął wygranej, chociaż to nie przywróci do życia jego pierworodnego syna. A złość tak nagle nie przechodzi.

Livilla obawiała się, że prowadzi ich ku porażce, ale wierzyła, że wygrają i wszyscy wrócą do ciepłego domu. Król z całej tej nienawiści nie myślał trzeźwo, jego doradcy byli również zgorzkniali. Bała się, że popełni błąd i przez to straci wszystko, a miała tak wiele... Jej mąż tu był, a syn został we wsi, z dala od wojny. Nie mogła pozwolić żeby przegrali. Myśl, że robi coś prawego podtrzymywała ją na duchu, ale czy faktycznie tak było? Przecież zaraz miała pozbawić kogoś życia. "Takie okrutne czasy nastały, nie ma wojny bez ofiar" - tak sobie wmawiała. Ogląd rzeczywistości był u wszystkich mocno zaburzony przez tę nieprzyjemną okoliczność. Każdy w jakiś sposób próbował sobie tłumaczyć ten dysonans poznawczy.

Alchemiczka przywiodła tu ze sobą kufer w którym miała wszystkie rekwizyty potrzebne do rytuału ożywienia golemów. Otworzyła skrzynie i wyciągnęła z niej dziwny, złoty przyrząd. Niby rękawica, ale zamiast palców było coś w rodzaju dużych, ostrych łusek. Może było to narzędzie tortur, sądząc po niebanalnym wyglądzie. Takiego czegoś rycerze nie widzieli chyba nigdy.

- Do czego to służy? - Zapytał zdumiony król.

- Zaraz się przekonasz... - Odpowiedziała łagodnym tonem.

Wyciągnęła złotą łyżkę ze skórzanej kieszonki, potem złoty sztylet, który nosiła przy pasku. Przecierała to jedno, to drugie aż w końcu wszystko rozłożyła równo na stoliczku. Rozkazała już nikomu się nie odzywać, żeby nikt nie zakłócił rytuału, nawet sam król i żeby nikomu nawet na myśl nie przyszło wejść do kręgu.

Jeńca, a raczej ofierę wcześniej rozebrali do naga, ustawili przed kopcem z kamieni i kazali uklęknąć. Kostki i nadgarstki miał spętane. Nie wiedział co go czeka. Był przerażony. Może nawet płakał i błagał o litość. Na próżno.

Urok JarzębinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz