seven

1.1K 95 22
                                    

Zakshot siedział na placówce SGOC. Erwin śmiał się z faktu, że wczoraj był po drugiej stronie, a dziś w środku. Gregorego to jednak nie bawiło i wyrażał swoją dezaprobatę poprzez złowrogie milczenie oraz krzyżowanie rąk na klatce piersiowej. Reszta grupy niewiele sobie z tego robiła i chętnie zebrała się na napad. Negocjator, którym był Speedo, dość szybko się uwinął i czekali jedynie na wyciągnięcie łupu przez Erwina, gdy skończy hakować.

Knuckles czuł, że ma trudność ze skupieniem się, gdy Montanha stoi tuż za nim. Czuł jego oddech na karku i nie mógł się skoncentrować. Spędzał w serwerowni o wiele więcej czasu, niż zazwyczaj, co reszta grupy uprzejmie zignorowała. Montanha natomiast nie wykazał się entuzjazmem. Gdy Carbonara postanowił wyjść, by dać się przyjacielowi skupić, szatyn postanowił wszcząć rozmowę.

— Długo ci to zajmuje — wymamrotał, patrząc na niezrozumiałe dla niego linijki kodów i szyfrów. — Mam wrażenie, że zazwyczaj krócej trwa ten SGOC.

— Bo mnie kurwa rozpraszasz! — krzyknął zirytowany siwowłosy, uderzając pięścią w podłogę z frustracji. Po raz kolejny coś źle wpisał. Została mu ostatnia szansa.

— Rozpraszam cię? — wymruczał Gregory sugestywnym tonem, ledwo powstrzymując śmiech. Zły nastrój przemienił się w zwykłą chęć udupienia lidera Zakshotu.

— Tak, kurwa, ty jesteś tak głośny, że nawet jak milczysz, to nie mogę się skupić — warknął złotooki, pomijając totalnie fakt, iż to ciepły oddech towarzysza powodował roztargnienie.

Gregory uśmiechnął się pod nosem i przysunął się do Knucklesa. Zdecydowanym ruchem wciągnął go sobie na kolana. Zaskoczony Erwin pisnął cicho, omal nie upuszczając laptopa.

— Co ty wyprawiasz? — syknął, lecz jego ciało automatycznie się rozluźniło.

— Przez to gówno, dotyk działa na nas dobrze, pamiętasz? — odparł zadowolony ze swojego pomysłu Gregory. — Dajesz. Hakuj.

Erwin westchnął cicho, rozumiejąc o co chodzi brązowookiemu. Faktycznie, cielesny dotyk powodował, że schodziło z niego napięcie, a ciało się relaksowało. Gdyż ciepły oddech szatyna już nie drażni wrażliwej skóry, było mu o wiele prościej skupić umysł na pokonywaniu kodów i szyfrów. Po kilku minutach, zabezpieczenia zostały złamane.

— Mam! — krzyknął uradowany Erwin.

Normalnie nie cieszyłby się tak ze zwykłego haka na napadzie na SGOC, gdzie zabezpieczenia nie były tak upierdliwe jak na przykład w bunkrze, czy w kasynie, lecz przynajmniej nie musiał się przyznać przed innymi, że obecność Gregorego miała na niego — negatywny, a następnie pozytywny — wpływ.

— Co teraz? — zapytał policjant.

— Chodź. — Knuckles wstał i skierował się do wyjścia.

Gdy byli już przy sejfie, Erwin wyciągnął z torby niewielką bombę. Trzymając ją w rękach, wpadł mu do głowy pewien pomysł.

— Grzegorz, podłóż bombę pod tej sejf.

— Co kurwa? — Brązowooki się zakrztusił śliną.

— Słuchaj, jesteś dziś z nami, a ja jestem szefem. — Erwin dumnie uniósł głowę. — Jestem twoim panem. Słuchaj się, psie.

— Kukel, nie poczuwasz się za bardzo? — mruknął Gregory. — Trochę szacunku dla starszych.

— Dobrze staruchu, dawaj tę bombę. — Niższy zlał reprymendę.

Montanha westchnął cicho, lecz widząc, że nie ma wyboru, wziął pakunek od młodszego, po czym położył go pod drzwi sejfu. Odsunęli się nieco, nie chcąc dostać rykoszetem. Głośny wybuch spowodował dreszcze na ciele szatyna; jakby przypieczętowało to jego chwilową należność do kryminalistów. Coś, co jego pracoholiczne, policyjne serce usilnie wypierało.

Lekko blady Gregory szedł powoli za Knucklesem, który zdawał się nie przejmować wybuchem. Zadowolony, ciągnął go do innego pokoju, by wpisać szybko kod do konsoli, a następnie zawrócił do sejfu. Erwin pomajstrował coś przy nim, a po chwili drzwiczki się otworzyły. Siwowłosy rozpiął torbę i spojrzał wyczekująco na brązowookiego. Policjant rzucił mu nienawistne spojrzenie, lecz posłusznie wykonał nieme polecenie i pomógł niższemu w zbieraniu pieniędzy. We dwójkę dość szybko się uporali. Gdy skończyli, wyszli do reszty grupy. Byli w stanie usłyszeć oddalone komentarze funkcjonariuszy.

— Chyba to nasza parka policyjno-kryminalna. — Dobiegł do nich głos jednego policjanta.

— W końcu trzymają się śmiesznie blisko — dodał drugi.

Słysząc to, Gregory lekko się zmieszał. Przecież nie miał wyboru! Erwin coś szepnął do stojącego nieopodal Carbonary, który kiwnął w zrozumieniu głową. Po chwili zaciągnął do siebie niczego nieświadomego Gilkenliego, i po chwili stali w ten sam sposób, co Montanha i Erwin. Vasquez również zrozumiał aluzję i złapał stanowczo niespodziewającego się tego Alberta.

Speedo chciał zaoponować, lecz wzmocniony uścisk na ramieniu dosadnie dał mu do zrozumienia, że nie ma wyboru. Zdezorientowany białowłosy odwrócił się, a gdy zauważył Nicollo i rozbawionego Davida imitujących pozostałą dwójkę, westchnął cicho i oparł się o klatkę piersiową niebieskookiego.

— Jesteśmy gotowi! — oznajmił Speedo, zwracając się do negocjatora ze strony policji, który starał się stłumić śmiech, widząc natychmiastową reakcję grupy na słowa oficerów.

— Dobrze, zaraz damy wam zielone światło — poinformował, kierując się w stronę Challenger'a. — Możecie wsiąść do pojazdu.

Sześciu napastników miało do dyspozycji tylko jedno czteroosobowe auto. Carbonara miał prowadzić, a David zaklepał pozostałe siedzenie z przodu. Z przyzwyczajenia, Erwin bez protestów zgodził się siedzieć razem z Gregorym, który niechętnie zgodził się robić za fotelik siwowłosego. Jednogłośnie uznali, że Speedo nadaje się na środkowe, tylne siedzenie. W ten oto sposób, Montanha z Erwinem na kolanach, Vasquez i wciśnięty pomiędzy nimi wszystkimi Albert zmieścili się na tylnych siedzeniach auta.

Mimo zrzędzenia Alberta, kłótni Erwina i Vasqueza, krzyków Davida oraz Montanhy, jak i docinków Nicollo, udało im się uciec. Było dość późno, więc rozeszli się pod apartamentami, planując spotkać się za dwa dni, pewnie na kolejnym napadzie. W międzyczasie, Zakshot miał poszukać itemów do kasyna. Gregory i Erwin wrócili do mieszkania młodszego. Wyszykowali się do snu, po czym, siedząc blisko siebie w łóżku, zajmowali się własnymi sprawami. Przyzwyczajali się powoli do ciągłego kontaktu fizycznego i ogólnej obecności.

Knuckles przeglądał media społecznościowe, a Gregory notatki w tablecie policyjnym, a następnie e-mail'e. Starał się nie myśleć o tym, że nie interweniował przy porwaniu i że obrabował SGOC. Wiedział, na co się pisze wchodząc w ten układ, lecz jego moralność mimo wszystko gryzła się z tym wszystkim. Jednak, nie mógł nic na to poradzić, więc zamiast zamartwiać się tym co mógł, czy nie mógł zrobić, skupił się na pracy.

Minęły tak dwie godziny, a Montanha nadal pracował na laptopie. Erwin wyłączył światło, odłożył telefon do ładowania, wpatrywał się pusto w ekran, a nawet zaczepiał starszego, lecz bez skutku. Gregory nie zwracał na niego uwagi, a on nie potrafił zasnąć przy jasnym, białym wyświetlaczu. W końcu nie wytrzymał i warknął:

— Grzegorz, wyłącz to świecące gówno i idźmy spać. Nie wytrzymam z tobą tego miesiąca, przysięgam. Mam i bez ciebie problemy ze snem.

Szatyn zdziwił się; nie zauważył nawet ile czasu minęło. Widząc naburmuszony wyraz twarzy złotookiego, roześmiał się cicho. Odłożył laptopa, po czym przyciągnął Erwina bliżej siebie.

— Mogłeś powiedzieć wcześniej — mruknął rozbawiony. — Dobranoc, głuptasie.

— Utkaj się, psie.

Soulmate Potion (Morwin)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz