Erwin patrzył znudzony jak Gregory przymierza już szóstą koszulę. Nie rozumiał, dlaczego ten tak się stroi na zwykłą imprezę integracyjną. Przecież organizaczyni to zwykła funkcjonariuszka! On sam wybrał outfit w kilkanaście sekund, stawiając na charakterystyczny, czerwony garnitur i lekki makijaż. Właściwie, to wygląda niespecjalnie inaczej, niż w każdy normalny dzień. Montanha natomiast przymierzał różne kombinacje ubrań.
— Grzegorz! Ile, kurwa, jeszcze?! — jęknął w końcu, gdy szatyn wyrzucił kolejne ubrania na niebezpiecznie szybko rosnącą stertę. Erwin był pod wrażeniem samego siebie; po raz pierwszy od kilku dobrych miesięcy to on pośpieszał kogoś innego do wyjścia z domu, a nie na odwrót.
— Tyle, ile potrzeba — skwitował starszy.
— Ty się nigdy tak nie stroisz! Co w ciebie, do cholery, wstąpiło?
— Słuchaj, Sussane to jedna z niewielu moich prawdziwych przyjaciółek. Chcę się postarać, jak i w miarę pasować do twojego stroju, tylko nie wiem czy wiesz, nie posiadam zbyt wiele dobrze komponujących się ubrań pasujących do czerwieni...
— I kto pytał? — Złotooki przewrócił oczami. — Ubierz czarny garniak i po sprawie.
— Nie chcę wyglądać jak dwie trzecie mężczyzn! — zaoponował Gregory.
— To ubierz strój klauna. Będzie ci pasował — mruknął Erwin. — Jak tak dalej pójdzie, spóźnimy się, a to na pewno nie zrobi dobrego wrażenia — ironizował. — Co ci tak w ogóle zależy? Ma męża przecież. Wiem, że nie zawsze im się układa, ale nie musisz im tego totalnie rozwalać...
— To tylko przyjaciółka! — zirytował się wyższy. — Nawet o niej tak nie myślę.
— A lipiec?
— ...Już tak o niej nie myślę.
— Szok. Cycata blondyna, a nie myślisz o niej, jak o obiekcie. Chociaż z twoim pracoholizmem, nie dziwi mnie to, że porzuciłeś lekki tryb życia. Przynajmniej w tym się zgadzamy, w obecnych czasach, jebać seks — roześmiał się złotooki.
Gregory nie odpowiedział, a tylko rzucił trzymaną w dłoniach koszulę na twarz niższego, co spotkało się z oburzonym prychnięciem. Gdy Knuckles wyswobodził się z materiału, Montanha był już ubrany w satysfakcjonujący go strój. Najwidoczniej doszedł do konsensusu z swoimi gustami.
— Gotowy? — zapytał Erwin z nadzieją.
— Prawie, tylko poprawię włosy i użyję perfum.
— Może jeszcze pożyczę ci podkład — ironizował młodszy. — Skoro nagle tak zacząłeś przejmować się wyglądem. Pamiętam tamten paskudny sweterek z jednorożcem z roku temu, nie myśl, że ujdzie ci to na sucho.
— Kukel, jesteś ostatnią osobą która powinna się wypowiadać na temat stylu — prychnął szatyn, odkładając buteleczkę z perfumami. — Chodźmy, bo się spóźnimy.
— Mówiłem o tym od--!
— Erwin, jeśli zaraz się nie ruszysz, to cię zmuszę.
Złotooki fuknął coś pod nosem i podążył za zafiksowanym szatynie. Czuł dziwną irytację, a nawet lekką złość, widząc jak Gregoremu zależy na jakiejś blondynie. Niby owa dwójka była przyjaciółmi od lat i nawzajem pomagali sobie w cięższych momentach, więc zachowanie starszego było w pełni uzasadnione, lecz Knuckles nadal czuł pewne zdenerwowanie.
Byli już razem połączeni przez grubo ponad miesiąc, prawie dwa. Federalni jak zwykle się opóźniali i pomimo zapewnień DOJu i LSPD, przez długi czas nic nie wskazywało na to, że miało się to zmienić. Do wczoraj. Gregory otrzymał telefon od szefa policji, że naukowcy z Pentagonu mają się pojawić następnego wieczoru. Mimo zastrzeżeń Andrewsa, że powinni się oszczędzać, Montanha nie potrafił odmówić imprezy integracyjnej organizowanej przez Sussane. Miała ona połączyć starych członków policji z nowymi rekrutami. Gregory cenił sobie przyjaźń blondynki, więc skorzystał z rzadko wolnego czasu, by spotkać się na jej przyjęciu. Nawet kilkudniowe narzekanie Erwina nie zdołało go zdemotywować.
Pierwsze trzy godziny przyjęcia minęły tak, jak Erwin sobie wyobraził: mnóstwo osób, które nadal na niego patrzyli z niechęcią; rozmowy, które go nie dotyczyły; tańce, w których nie mógł brać udziału, nawet gdyby chciał (Gregory w pewnym momencie mu to nieśmiało zaproponował, lecz widząc jego jednoznaczny wzrok, nieśmiało się wycofał); no i oczywiście, alkohol. No tak, w końcu policja roiła się od pijaków. Wprawdzie Erwin sam nie stronił od używek, lecz w tym wypadku, zdecydowanie nie był w nastroju na picie. Może szybciej by mu czas upłynął, lecz trzymał się swojego postanowienia o utrzymaniu trzeźwości, zwłaszcza widząc z każdą chwilą bardziej pijanego Montanhę.
Sama Sussane widocznie bawiła się świetnie, gadając z gośćmi. Gregory sporo czasu spędził opierając się o ścianę, rozmawiając z nią o losowych tematach. Erwin, chcąc by niebieskooka się odczepiła, perfidnie trzymał Montanhę za rękę. Jednak, żadna ze stron nie zwracała na niego uwagi, co nie tylko kłuło w jego ego, lecz również powodowało wzmożoną nudę. W okolicach trzeciej w nocy, nie wytrzymał. Pociągnął szatyna agresywnie do wyjścia i wepchnął go na siedzenie kierowcy, samemu zasiadając mu na kolanach i odpalając Lamborghini.
— Erwiin? Cossie dziejee...? — wybełkotał brązowooki.
— Ty się kurwa dziejesz, kreweto jebana. Jedziemy do domu. Zresztą, patrząc na twój stan, to był to raczej dobry pomysł.
— O czyym ty mówiszz, staryy...
Knuckles przewrócił oczami, lecz nie odpowiedział, skupiając się na nocnym mieście. Co jak co, ale uwielbiał Los Santos nocą, był wtedy niesamowity klimat i piękny widok światełek. Drgnął, czując na biodrach ciepły, stanowczy dotyk. Montanha opierał się ni to o fotel, ni o Erwina, lecz ręce miał kurczowo zaciśnięte na Erwinie. Po dłuższej chwili się rozluźnił, jeżdżąc swobodniej dłońmi po czerwonej koszuli, a nawet muskając lekko skórę.
Siwowłosy zacisnął zęby, czując sprzeczne sygnały. Z jednej strony dotyk go rozluźniał, z drugiej zaś, czuł rozproszenie. Nie był to pierwszy raz gdy obie emocje się przeplatały, tworząc niebezpieczną, lecz uzależniającą mieszankę.
Zaparkował pod budynkiem w którym mieszkali, nieco za ostro wchodząc w ostatni zakręt. Gregory już obiema dłońmi jeździł po wrażliwej skórze, nieświadomie przysparzając Erwina o dreszcze. Gdy już pojazd się nie poruszał, Knuckles gwałtownie się odwrócił, patrząc w nietrzeźwe, brązowe tęczówki. Montanha lekko się uśmiechnął i delikatnie się pochylił.
Siwowłosy poczuł nieodpartą chęć posmakowania kuszących, pełnych ust szatyna. Były tak blisko... Lecz resztki zdrowego rozsądku powstrzymały go przed tym. Gregory był pijany, a on sam zagubiony. To nie odpowiedni moment na czyny, które mogą zmienić ich relację. Zwłaszcza gdy ta nie może się ot tak zerwać.
Zamiast połączyć wargi, złotooki schował twarz w zagłębieniu szyi Montanhy. Ten zaś ukrył twarz w jego włosach i przytulił mocno.
— Zjebałem? — zapytał niepewnie, jakby chwilowo odzyskał trzeźwość umysłu.
— Nie wiem, zobaczymy jutro — roześmiał się nerwowo siwowłosy.
Nie odsuwał się jednak od partnera losu. Siedzieli wtuleni kilkanaście dobrych minut. Dopiero gdy po drugiej stronie ulicy rozpętała się strzelanina, Erwin zaproponował wejście do mieszkania. Gregory chętnie się zgodził. Szybko się przyszykowali do snu. Policjant opierał się o Knucklesa, nie ufając swojemu ciału, by utrzymać się długo w pionie. Obaj jednak dawno przestali udawać, że im to jakkolwiek przeszkadza.
Leżąc już w łóżku, Montanha wtulał się w klatkę piersiową młodszego, a ten przeczesywał leniwie brązowe kosmyki. W pewnym momencie, Gregory nieco się uniósł, by spojrzeć w karmelowe oczy. Bursztynowe tęczówki mieniły się ognistymi iskierkami najszczerszego złota.
— Erwin? — wyszeptał, nie przerywając intensywnego kontaktu wzrokowego.
— Tak?
— Dziękuję.
— O czym mówisz? — zdziwił się Erwin.
Gregory nie odpowiedział. Zatopił ponownie głowę w pierś siwowłosego i przymknął zmęczone oczy. Knuckles postanowił ten jeden raz nie dociekać i tylko westchnął przeciągle. Odprężył się nieco i również zamknął powieki. Powoli zasypiając, przed oczami miał jedynie nadchodzącą rozmowę z naukowcami i wpatrzonego w niego Gregorego, pochylającego się nad nim w samochodzie.
Kurwa mać, Gregory, co ty ze mną robisz...
CZYTASZ
Soulmate Potion (Morwin)
FanfictionCo gdyby Erwin i Gregory nieopatrznie wylali na siebie wywar bratnich dusz? //Prezent urodzinowy dla @mentiss27. Zedytowane przez @tysiaczeeq. Kc was obie//