Prolog

990 76 27
                                    




Dla Ciebie i podobnych Tobie,

którym dorośli zniszczyli życie...


***

AŚKA


– Sąd rejonowy skazuje Roberta Muszyńskiego na karę trzech lat pozbawienia wolności.
Trzy lata.
Mój tata spędzi w więzieniu najbliższe trzy lata.
Na sali rozpraw nawet nie mamy możliwości się pożegnać. Tata odszukuje moje spojrzenie. Pierwszy i ostatni raz, odkąd znalazł się dziś w sądzie, na ławie oskarżonych. Teraz wiem, dlaczego tak długo unikał mojego wzroku. Płacze. Mój tata płacze. Policzki ma całe mokre. Jego usta poruszają się, wymawiając bezgłośnie:
– Kocham cię.
A potem zostaje wyprowadzony w asyście policji. Nie mogę się poruszyć.
– Tato... – wyduszam w końcu, kiedy znika za drzwiami.
Palce wbijam w oparcie fotela przed sobą. Moje ciało dygoce.

Co ja teraz zrobię?

Ciemnieje mi przed oczami. Chwieję się, ale ktoś łapie mnie za ramię i nie pozwala upaść.– Wszystko w porządku? – Starsza kobieta z włosami związany mi w ciasny kok spogląda na mnie z troską zza szkieł eleganckich okularów w srebrnych oprawkach. Kiedy nie odpowiadam, dopytuje:

– Chcesz wyjść na zewnątrz, kochanieńka? Jesteś strasznie blada.

Przytakuję. Chwyta mnie pod ramię i prowadzi. Nogi mam miękkie, stopy jak z ołowiu, a po karku spływa mi pot. Z trudem biorę kolejne głośne oddechy. Nie pamiętam drogi z sali rozpraw na ulicę. Parne powietrze uderza we mnie, sprawiając, że świadomość powoli wraca. Kobieta lekko klepie mnie po plecach i odchodzi. Zostawia mnie samą.Sama.Od tego momentu jesteś sama, Aśka.

Nie mogę mieć jej za złe, że sobie poszła. Jestem dla niej tylko randomową dziewczyną. Córką złodzieja. Ta myśl sprawia, że coś ściska mnie w klatce piersiowej, a łzy cisną się do oczu. W sumie powinnam się cieszyć, że w ogóle zareagowała. Pomogła mi się stamtąd wydostać. Nie wiem, czy dałabym radę sama. Przecież nie jest jej obowiązkiem upewnienie się, czy mam jak wrócić do domu ani przejmowanie się tym, że mogę zemdleć po przejściu kilku kroków. Albo że nikt na mnie nie czeka, a ja jestem nieletnia. Zrobiła swoje.

Tkwię jak kołek przed gmachem sądu, nie wiedząc, co ze sobą począć. Wiatr szarpie kusą, czarną spódniczkę – jedyną, jaka nadawała się na tę okazję. Tak jak biała bluzka, która lata świetności ma już za sobą. Broda mi drży. Unoszę głowę i patrzę w niebo. Mrugając, próbuję przepędzić łzy. Włosy lepią mi się do policzków. Niebo jest bezchmurne, ale ja nie widzę błękitu. Dla mnie wszystko jest bure. Pozbawione barw. Sensu. Wypuszczam drżący oddech i opuszczam głowę. Zerkam na znoszone czarne trampki. Najzwyklejsze. Z targu. Za dwie dychy. Śmierdzą gumą i strasznie pocą się w nich stopy.Boże, jak ja sobie poradzę?Ta myśl jest jak cios obuchem w głowę. Otrząsam się, jakbym naprawdę dostała w twarz, i zmuszam do ruchu, choć stopy zdają się wrośnięte w ziemię. Docieram nad kanał Obry i staję przy metalowej barierce, na której ktoś wyżłobił: #lepiejniebedzie.

Lepiej. Nie. Będzie.

Nie.

Będzie tylko gorzej.

Kurwa!

Mdli mnie. Zamykam oczy. Zginam się wpół, czując tak potworny skurcz w podbrzuszu, że aż kręci mi się w głowie. Przykucam i oddycham przez nos. Rozpuszczone włosy opadają na policzki, osłaniając mnie przed światem. Nikt nie zobaczy moich łez, choć i tak nikogo bynie obeszły. Ludzie opanowali znieczulicę do perfekcji. Mam gdzieś to, że spódniczka jest tak krótka, że w tej pozycji z pewnością widać mi bieliznę. Nieproszony cichy jęk wyrywa mi się z gardła wraz ze łzami, które wreszcie znalazły ujście spod zaciśniętych powiek. Przyciskam dłonie do brzucha. I płaczę. Bezgłośnie. Otacza mnie bańka beznadziei i nie widzę z niej wyjścia. Nie wiem, jak ją przebić.

Jest początek sierpnia. Moi rówieśnicy planują pewnie jakiś melanż na weekend. Będą się beztrosko bawić, upijać do odcięcia, jarać blanty. Pieprzyć.

Ja muszę dorosnąć. Na zawołanie.

Czuję pęd powietrza na plecach, ale go ignoruję. Tak jak towarzyszący mu stukot deskorolkowych kółek. Odcinam się od dźwięków i zapachów, schowana za kotarą z włosów. Jesteśmy tylko ja i mój ból. Strach. Strach dziecka, któremu odebrano rodzica.

Czyjś dotyk na plecach sprawia, że moje ciało dygoce. To w zasadzie tylko subtelne muśnięcie palców, lecz odbieram je niczym uderzenie pioruna. Może dlatego, że jest tak niespodziewane? Otaczam się ramionami i wciskam głowę w klatkę piersiową.

Idź sobie!, chcę krzyczeć. Ale nie mogę. Nie mogę nawet wydusić z siebie jednego prostego zdania, bo trwoga zdusza mi struny głosowe. Nakazuje milczeć. Cierpieć w samotności. Od teraz to samotność będzie moją towarzyszką. Może powinnam ją polubić?


Tym razem doznanie jest wyraźniejsze, jakby zamiast palców na moich plecach spoczęła cała dłoń. Czuję ją wyraźnie przez cienki materiał bluzki. Pragnę strząsnąć rękę intruza, a jednocześnie chcę, by tam została. Potrzebuję wiedzieć, że oto znalazła się jedna osoba, której mój los nie jest obojętny. Nawet jeśli to tylko na chwilę. Łaknę czyjejś obecności. Jak nigdy wcześniej. Dzisiaj, tylko dzisiaj nie chcę być sama. Nie chcę wracać do pustego mieszkania ze świadomością, że nikt tam na mnie nie czeka.


Dłoń znika, a ja chcę krzyknąć, by ten ktoś nie odchodził. By zo stał. Nie zostawiał mnie. Kimkolwiek jest. I wówczas czuję kojący ucisk na ramionach. Dłonie poruszają się powoli w górę i w dół. Po ciele rozlewa się uspokajające ciepło, a z gardła ucieka cichy szloch. Wstydzę się tego, a wtedy palce lekko zaciskają się na moich barkach. Zamierają. Jak ja, kiedy tuż koło lewego ucha czuję ciepły oddech. Pachnie owocową gumą do żucia. Przestaję na moment oddychać,gdy słyszę cichy męski szept:

Lepiej słone łzy uronić, niźli nie mieć za czym płakać.

Moja księżniczko bez twarzy, ucz się chwile dobre łapać.

HellPunk (17.07.2024 - wydawnictwo Papierowe Serca)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz