Rozdział 4. Ze wszystkim da się żyć

402 25 7
                                    

– Naprawdę nie musisz tego robić – powtórzył Harry.

Hermiona starała się odwiedzać go przynajmniej dwa razy w miesiącu i za każdym razem Harry bezradnie chodził za nią po całym domu, gdy ścierała kurze, myła podłogi i polerowała lustra. Wiedział, że dziewczyna ma dobre intencje i robi to, bo czuje się zażenowana, że nie jest w stanie pomóc mu w opiece nad Snapem. Ta świadomość jednak nie sprawiała, że nie czuł wstydu. Zupełnie jakby był dzieckiem i nie umiał sam zadbać o dom.

Chyba jeszcze gorsze było to, że wciąż przynosiła mu nowe książki na temat psychologii, rehabilitacji i opieki nad osobami niepełnosprawnymi. Co wizytę opowiadała mu o kolejnych metodach leczenia i wypytywała o jakiekolwiek postępy. Postępów jednak nie było i czasami Harry’emu wydawało się, że dziewczyna mu w to nie wierzy. Jednak zaciskał zęby i z uporem zdartej płyty powtarzał jej wciąż te same słowa.

Nie, nie było lepiej. Nie, nic się nie zmieniło. Nie, Snape na pewno nie próbował komunikować się przez mruganie czy ruchy gałek ocznych.

Hermiona westchnęła. Przerzuciła ścierkę przez ramię i oparła dłonie o biodra w pozycji, której nie powstydziła by się pani Weasley.

– Daj spokój, Harry, to drobiazg – uśmiechnęła się lekko.

– To może chociaż pozwól, że ci pomogę. – Harry podrapał się po głowie.

– Harry… Wykorzystaj to, że ci pomagam. Możesz sobie poczytać albo wybrać się na spacer. Profesor Snape i tak teraz śpi, więc odpocznij sobie nieco.

Harry jednak czuł pod skórą, że taki odpoczynek prędzej by go zmęczył. Przecież Snape w każdej chwili mógłby czegoś potrzebować, a Hermiona na pewno nie poradziłaby sobie z opieką nad bezwładnym mężczyzną bez użycia magii. A gdyby profesorowi cokolwiek się stało pod jego nieobecność… Harry’emu boleśnie ścisnęło się gardło.

Zrezygnowana Hermiona pokręciła głową i przywołała na twarz ten swój charakterystyczny wyraz, który świadczył o tym, że to ona ma rację, a ty się mylisz. Z Harrym sunącym za nią jak cień, skończyła sprzątać piętro i wyprała pościel profesora. Wśród głośnych protestów chłopaka, zrobiła mu nawet zapiekankę warzywną i pudding chlebowy na kolację.

Harry, wyraźnie speszony, usiadł w końcu przy kuchennym stole i pozwolił wcisnąć sobie w dłonie szklankę z sokiem dyniowym i kawałek zapiekanki. Westchnął ciężko. Źle się z tym wszystkim czuł. To on zawsze usługiwał Dursley’om i nigdy nie wyobrażał sobie, że to wokół niego ktoś będzie tak skakał. Hermiona jednak była zdeterminowana i pozwoliła sobie na odpoczynek dopiero wtedy, gdy wszystkie blaty lśniły nienaganną czystością. Przysiadła na drewnianej ławie, poprawiając przekrzywioną spódnicę.

– Dobrze sobie radzisz, Harry – uśmiechnęła się blado, jakby chciała go tym udobruchać.

Harry bez słowa skrzyżował ramiona na piersi z pełną świadomością tego, że sobie radzi. Dziewczyna spojrzała na niego skruszona.

– Co u profesora Snape’a? – spytała, niby od niechcenia.

– Po staremu – burknął Harry pod nosem.

Wiedział, że zachowuje się jak niezadowolone dziecko, ale nie umiał nic na to poradzić. Kochał Hermionę całym sercem, od początku Hogwartu traktował ją jak siostrę, ale mimo jej dobrych intencji, zaczynało go to wszystko irytować. Czuł się zmęczony jej usilnymi próbami pomocy. Znieważony, ilekroć zaczynała porządkować jego dom, jego życie.

Owszem, nie mógł zaprzeczyć, że prędzej nie był w zbyt dobrym stanie i może nawet w jakiś sposób potrzebował tego jej matkowania, ale teraz… Teraz to on to wszystko ogarniał. I naprawdę dobrze sobie radził. Powoli zaczynał rozumieć, jak musiały czuć się skrzaty domowe znajdując się na celowniku Hermiony.

Umieranie codzienneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz