Szansa na sukces

228 19 6
                                    

– Nie założę tego! – Martin skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

Harry zazgrzytał zębami. Powoli zaczynał tracić cierpliwość. Neville położył mu dłoń na ramieniu i zacisnął ją znacząco. Cholera, wiedział przecież, że krzykiem niczego nie wskóra. Problem tkwił w tym, że Harry był na skraju i miał świadomość, że jeśli choćby otworzy usta, to nie da rady powstrzymać się od wrzasku.

– To tylko na parę godzin, Martin – zaczął od nowa tłumaczyć Neville. – To poważny konkurs, przyjadą wizytatorzy z innych szkół. Pomyśl, jeśli odpowiednio się zaprezentujesz, to na pewno dostaniesz stypendium do szkoły prywatnej, a tam są prawdziwe laboratoria, o niebo lepiej wyposażone od waszego kącika chemicznego.

– Wystarczy mi moja wiedza, żeby się dobrze zaprezentować! – zaznaczył dobitnie Martin, całkowicie pewny swego. – Skoro ci wizytatorzy to prawdziwi profesorowie, ludzie nauki, to nie będzie ich obchodził mój strój, tylko moje umiejętności!

– Martin, kochanie… – zaczął Harry, gdy wreszcie udało mu się przełknąć buzującą w nim furię.

Martin zmierzył go morderczym spojrzeniem. Nikt! nigdy! nie mógł nazywać go kochaniem! Harry, biorąc uspokajające oddechy, postanowił kontynuować:

– Wiemy, że jesteś diabelnie mądry i utalentowany. Wiemy, że wizytatorzy pewnie zostali już o tym poinformowani przez pana Phillipsa i zobaczą, że inne dzieciaki nie dorastają ci do pięt. Pomyśl jednak o tym, że masz tylko jedną szansę, żeby wywrzeć na nich dobre pierwsze wrażenie. Martin, to tylko kilkadziesiąt minut i już nigdy więcej nie poproszę cię o założenie marynarki ani muszki.

– Stary, błagamy, włóż to jutro na siebie – dołączył Neville, po czym postanowił uderzyć we wrodzone poczucie wyższości chłopca. – Tylko na trochę, żebyś pokazał wizytatorom, że jesteś ponad te wszystkie dzieciaki, które będą się przechwalać wulkanami na sodę i ziemniakami z kabelkami.

Martin westchnął ciężko. Zaznaczył, że to według niego bzdurne i bezsensowne, ale wyszarpał wieszak z marynarką z rąk Harry’ego i powiesił go na drzwiach swojej szafy. Rzucił im ostatnie, oskarżycielskie spojrzenie i z naburmuszoną miną zatrzasnął się w swoim pokoju.

Harry głośno wypuścił powietrze z płuc. Jego ramiona opadły. Spojrzał zrezygnowany na Neville’a, po czym oparł głowę na jego klatce piersiowej, szukając pocieszenia.

– Chyba mamy jedno z głowy – Neville szepnął mu do ucha. Oboje wiedzieli, że Martin może podsłuchiwać za drzwiami.

– Chyba tak… – westchnął Harry. Zadrżał lekko. – Tylko mam wrażenie, że to igła w stogu sina. Boję się, że jutro będziemy mieć elegancko ubranego, cholernie inteligentnego małego buca, który czuje się lepszy od innych,  nie rozumie norm społecznych i wyraźnie odznacza się socjopatią.

Neville przycisnął usta do karku Harry’ego i zaczął masować jego plecy kolistymi, uspokajającymi ruchami.

– Nie będzie tak źle – mruknął w szyję Harry’ego, którego momentalnie przeszedł dreszcz. – Martin jest mądry i cudowny, ale przy tym to zwykły dzieciak, który tylko potrzebuje odpowiedniego podejścia. Jeśli ci wizytatorzy tego nie zauważą, to nie chcę, żeby Martin chodził do ich szkół, nieważne jak dobre będą.

– Masz rację – mruknął wreszcie uspokojony Harry. – Martin może i ma problemy, ale to zwykły dzieciach i jest cudowny.

– No widzisz. – Neville ostatni raz ucałował kark Harry’ego, po czym pchnął swojego chłopaka w stronę drzwi ich sypialni. – Nie przejmuj się jutrem. Martin jest najinteligentniejszym dzieciakiem z całego stanu i da sobie radę z prezentacją swoich umiejętności przed kilkoma sztywniakami pod krawatem. Jest cudowny i oboje o tym wiemy. To wystarczy, nawet jeśli nie przyjmą go do tej prywatnej szkoły.

Umieranie codzienneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz