Rozdział 6. Istota czarodzieja

302 24 8
                                    

Harry zapewnił Neville’a, że da rade zostać sam ze Snape’em, mimo że wcale nie był tego pewien. Wiedział jednak, że Neville jest potrzebny w pracy. Poza tym, profesor od kilku godzin nie dawał znaku życia i chłopak, wiedziony latami doświadczenia, unikał choćby patrzenia w stronę drzwi jego pokoju.

Dom pokrył się misternie utkaną pajęczyną ciszy, ale powietrze było tak gęste od niewypowiedzianych słów, że Harry wręcz czuł jego ciężar w płucach. Oddychał więc płytko i ostrożnie, jakby mógł się zakrztusić tlenem. Przypomniał sobie, że to samo uczucie miewał jedynie w domu Dursley’ów, gdy Vernon, wściekły na niego za sam akt istnienia, zamykał go w komórce pod schodami. Na samą myśl o tym, chłopak rzucił się w kierunku łazienki i zawisł nad misą sedesu, targany torsjami.

Gdy po kilkunastu minutach poczuł się nieco pewniej, na drżących nogach podniósł się z ziemi. Sprzątnął bałagan i przepłukał usta wodą. Nie było lepiej, ale już od dawna nauczył się funkcjonować w tym stanie.

---

Koło południa, trzymając w dłoniach tacę z tostami, pieczonymi warzywami i sokiem pomarańczowym, niepewnie zbliżył się do drzwi gabinetu. Zawahał się, szukając w sobie gryfońskiej owagi lub głupoty, ale po chwili ostrożnie zapukał.

– Wejdź, Potter.

Uchylił drzwi i zatrzymał się w progu, niepewny. Snape leżał w łóżku, patrząc się w sufit. Mimo że twarz profesora nie zdradzała żadnych emocji, jego dłonie były kurczowo zaciśnięte na pościeli, jakby zawstydzała go ich niezdarność.

– Usiądź – mruknął Snape.

Harry zdał sobie sprawę, że wciąż tkwi w progu, więc pośpiesznie wszedł do środka. Postawił tacę z jedzeniem na etażerce obok łóżka i kompletnie nie wiedząc co ze sobą zrobić, zastygł na środku pomieszczenia, wpatrując się w swoje tenisówki. Czuł się obco, mimo że już dawno przywykł do milczącego towarzystwa swojego profesora. Teraz jednak towarzystwo nie było już milczące i Harry instynktownie oczekiwał na jadowite słowa zaprawione solidną dawką ironii i poniżenia.

– Potter, siadaj! – Zdenerwował się w końcu Snape. – Nie będziesz mi tu nade mną górował.

Harry parsknął pod nosem, ale posłusznie klapnął na swój ulubiony fotel.

– Przyniosłem panu coś do jedzenia – oznajmił.

– Nie jestem głodny. – Snape machnął ręką, jakby odganiał się od natrętnej muchy. – To ty zajmowałeś się mną przez ten cały czas?

– Nie od początku – przyznał Harry. – Neville znalazł pana niecały rok po bitwie, ale przez kilka tygodni nie chcieli mi o tym powiedzieć.

– Ponieważ?

Harry uśmiechnął się nerwowo.

– Powiedzmy, że nie byłem wtedy w najlepszym stanie – wymamrotał po chwili.

– Unikasz odpowiedzi – zauważył Snape. Jego usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. – Wesley’ównie nie przeszkadzała moja osoba obok ciebie?

Tym razem to Harry się uśmiechnął, ale był to raczej blady, nie sięgający oczu uśmiech. To był temat, o którym starał się nie myśleć. Wiedział, że zranił Ginny, ale nie potrafił być przy niej, gdy opłakiwała stratę Freda. Sam jej widok sprawiał, że zżerało go poczucie winy.

Milczał dłuższą chwilę, szukając w głowie odpowiednich słów. Sam odsuwał to od siebie, unikał myślenia o Ginny jak ognia, więc jak mógł o tym rozmawiać z kimś innym? Na Boga, ze wszystkich ludzi musiał to poruszyć akurat Snape.

Umieranie codzienneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz