Nienawidzę mugolskiego Londynu. Zawsze nienawidziłem. Nie cierpię tych wszystkich idących ulicą ludzi, którzy wpadają na siebie bez patrzenia sobie w oczy. Nienawidzę ich chorego pośpiechu. Brzydzą mnie mieszające się ze sobą zapachy. Biorąc oddech, czuję woń ciał, spalin, jedzenia i kwiatów. Nie cierpię tego hałasu, kakofonii dźwięków samochodów i muzyki oraz całej masy odgłosów, które łączą się w jedno wielkie brzęczenie. Nienawidzę całego tego widoku, plam jaskrawych kolorów na tle szarego zużycia i zaniedbania. Odbieram to wszystkimi zmysłami, co mnie przeraża, ponieważ nie mogę tego kontrolować. Przez następnych kilka godzin będę na łasce tego wszystkiego i wiem, że zupełnie tu nie pasuję.
Do tej pory podróżowałem za pomocą magii, teraz jestem zdany na przejście pieszo tego odcinka drogi, jaki mi pozostał. Zrezygnowałem z londyńskiego metra, ponieważ przejażdżka nim jest zbyt pogmatwana. Potrafię korzystać z mapy i z tego co wiem, mam jeszcze kilka bloków do przejścia.
To upokarzające, że musiałem do niego przyjechać. Byłoby o wiele lepiej, gdyby wynajął sobie pokój na cały dzień w zamku lub w Hogsmeade. Nie zaoferował zmiany naszej umowy, a ja na pewno nie będę go o to prosić. Nie wydaje mi się, by kiedykolwiek wziął pod uwagę rozwiązanie, które mogłoby mi to wszystko ułatwić. Teraz pewnie wyobraża sobie, jak idę tą ulicą i śmieje się w duchu. Nie będę o tym w ogóle wspominać.
Nie po raz pierwszy w ciągu dwóch lat zastanawiam się, dlaczego postanowił tak żyć. Oczywiście nie zaskoczyło mnie to, że nie został aurorem i nie pracuje dla Ministerstwa. Przeciwnie, byłbym zdziwiony, gdyby to zrobił. Wszystko jednak się zmieniło, gdy postanowił konsekwentnie odrzucać każdą ofertę pomocy i współpracy, wysyłaną z różnych stron czarodziejskiego świata. Osiągnął swój cel. Mimo że na zawsze będzie znany wśród czarodziejów, teraz równie dobrze mógłby być martwy. Najsłynniejszy czarodziej z kart po czekoladowych żabach odszedł na dobre. Przynajmniej tak się wszystkim wydaje.
Rok temu powiedział mi, że tego właśnie chciał. Nie brałem go wtedy na poważnie, myśląc, że niezaspokojona potrzeba zwracania na siebie uwagi wyciągnie go z ukrycia. Jednak do tej pory się myliłem. Wiem gdzie mieszka tylko dlatego, że dwa tygodnie temu przysłał mi sowę ze wskazówkami. Jego przyjaciele opowiadają mi, że czasami do nich wpada, ale nigdy nie dzieli się swoim prywatnym życiem. Przyznaję, że jestem zaciekawiony. Wiem, że umysł chłopaka jest skomplikowany i wierzę, że istnieje jakiś nieracjonalny powód jego odosobnienia.
Otwieram drzwi budynku i widzę, że nie ma windy. Wchodzę pięć pięter do góry i znajduję jego mieszkanie na końcu korytarza. Jest w samym rogu. Zastanawiam się, czy wybrał to miejsce z przyczyn taktycznych. Uśmiecham się na samą myśl, ale od razu trzeźwieję. Wojna się skończyła, ale drobne utarczki nadal się zdarzają. Ja jestem tego żywym przykładem.
Unoszę rękę i zauważam, że zostało jeszcze piętnaście minut do północy. Nie będę grał w jego dziecinne gierki sprzed roku, więc pukam do drzwi.
Otwierają się, a ja mrugam z zaskoczenia. Przez chwilę nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. Widzę, że uśmiecha się psotnie. Ach. Chciał właśnie takiej reakcji, więc pozbawiam go jej.
– Potter – warczę na łysego chłopaka. – Blizna cię zdradza. Jeśli chcesz pozostać incognito, powinieneś się nią zająć. – Wchodzę do przedpokoju i upuszczam torbę na podłogę. Odwracam się i dokładnie mu się przyglądam. Nic nie mówi, ale widzę, że pod moim spojrzeniem czuje się niezręcznie. Nie jest zupełnie łysy. Jego włosy są ścięte na jeżyka, a w uchu pojawił się drugi kolczyk. Efekt ogolonej głowy i nienaturalnie zielonych oczu jest niepokojący. Niesie ze sobą kruchość i delikatność, których nigdy nie przypisałbym chłopakowi. Jednak kiedy się odzywa, z powrotem jestem na znajomym gruncie.
CZYTASZ
ROCZNICA snarry (BCP)
FanfictionSiadając razem na kanapie, rozwinęli pergamin i pochylili się, aby odczytać list, napisany charakterystycznym pismem dyrektora: ,,Moi drodzy Severusie i Harry, Gratulacje w dniu Waszej Ceremonii Zaślubin. " (udostępniam)