Szósta rocznica

788 56 2
                                    

Nadal nienawidzę mugolskiego Londynu. Do tych wszystkich rzeczy, których w nim nie cierpię, dziś mogę dodać niewyobrażalny żar płynący z rozgrzanego chodnika, po którym idę. Kilka bloków wcześniej byłem zmuszony do ściągnięcia peleryny, ale już czuję całkowicie przepocony tył mojej koszuli. Nie zniżę się jednak tak bardzo, żeby podwinąć rękawy. Przechodząc obok ostatniego budynku zastanawiam się, gdzie będziemy kolejnego trzydziestego pierwszego lipca. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dwóch dni stanie się coś, co raz na zawsze zakończy nasze podróże po Anglii, których wymagał od nas Albus. Nie jestem z natury optymistą, ale chciałbym, żeby był to ostatni raz, kiedy muszę tu przybyć.

Ach, nadzieja. Słowo, które jeszcze dwa lata temu bardzo rzadko zaprzątało mój umysł. Zawsze myślałem, że nadzieja to mało znaczące pragnienie ubrane w piękne słowa. Jak łatwo można się zawieść. Odkąd go zobaczyłem, całkowicie zagłębiłem się w tym uczuciu. Miałem nadzieję, raz na poważnie, raz desperacko, z tęsknotą. Przez całe tygodnie próbowałem wydrzeć ją ze swojej duszy i rozdeptać, ale za każdym razem szukałem jej w stosie popiołu i znów umieszczałem w sercu. On mnie do tego zmusił.

Nadzieja, co do tego, co może się teraz zdarzyć, zżerała mnie od środka przez cały ostatni rok. Wszystko zależy teraz wyłącznie od niego i od tej prostej rzeczy, którą powie, kiedy nadejdzie na to czas. Żałowałem, że w ogóle dałem mu ten wybór. Mogliśmy się już związać w zeszłym roku i nie musiałbym przeżywać tego czasu w niepewności. Jednak mimo tego że to było trudne, wiem, że dobrze zrobiłem. Potrzebował tego roku i pewnego dystansu, żeby udowodnić sobie, że mądrze wybiera.

W zeszłym roku postanowiliśmy, że co tydzień będziemy do siebie pisać. Biorąc pod uwagę to, że w ciągu pięciu lat spędziliśmy razem tylko pięć dni, nie wiedzieliśmy o sobie tyle, ile powinna wiedzieć dwójka ludzi, która zamierza się ze sobą związać na resztę życia. Z każdym listem coraz bardziej podziwiałem mężczyznę, którym się stał, od zwykłego chłopaka do skomplikowanego młodzieńca. Teraz znam jego ulubiony kolor i danie. Poznałem także ukryte zakamarki jego duszy. Mnie było trudno wylać na papier to, co jeszcze nigdy nikomu nie wyznałem.

Więc poznawaliśmy się nawzajem po trochu, a to doświadczenie sprawiło tylko, że jeszcze bardziej go pokochałem.

Dochodzę do jego bloku. Przychodzę całe pięć godzin za wcześnie, ale to już się nie liczy. Jestem jednak pewien, że będzie miał na ten temat coś do powiedzenia.

Drzwi do mieszkania są już otwarte, więc pukam we framugę. Na ten dźwięk pojawia się w przedpokoju i uśmiecha się na mój widok.

- Jesteś niesamowicie wcześnie, Severusie. Tak właśnie myślałem.

Mimo że nienawidzę być przewidywalny, odwzajemniam uśmiech i mówię: - Nie powinieneś być tym zaskoczony. O mało co nie przyszedłem wcześniej.

Przechodzi przez korytarz i bierze ode mnie torbę. – Wyglądasz okropnie – mówi, śmiejąc się.

- Jest cieplej niż na środku pustyni. To przez ten nagrzany asfalt. Twoje mieszkanie jest za to niespodziewanie chłodne.

- To przez klimatyzację, Severusie. Jedna z najlepszych rzeczy, które wymyślili mugole. – Nagle jego uśmiech znika i patrzy na mnie w sposób, który już doskonale znam. – Boże, jak dobrze cię widzieć. – Pochyla się spontanicznie i delikatnie mnie całuje.

Och. Czuję zaskoczenie, kiedy odrywa się ode mnie i patrzy mi w oczy.

- Tęskniłem za tobą – tylko to jestem w stanie powiedzieć. Słysząc to, kiwa głową w zrozumieniu.

- To musi coś znaczyć, skoro tak mówisz. – Znów się uśmiecha i czuję, że moje kolana miękną. Widząc wyraz jego twarzy wiem, że długo nie wytrzymamy.

ROCZNICA snarry (BCP) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz