Carter objął mnie mocno, a ja wpiłam się w jego usta. Nie byłam pewna, w którym momencie, ale jakimś cudem założył na mój palec złotą obręcz z sporych rozmiarów kamieniem. Podniósł się z ziemi trzymając mnie nadal w ramionach i opadł razem ze mną na łóżko przygniatając moje ciało swoim.Przeniósł pocałunki na żuchwę, szyję i obojczyki wyrywając z mojego gardła niekontrolowane westchnięcie.
-Carter. -wymruczałam bliska obłędu.
Każdą komórką swojego ciała czułam jak pożądanie bierze nade mną górę. Nie kontrolowaliśmy tego. On bawił się moimi piersiami co jakiś czas rolując pomiędzy palcami stwardniałe sutki, a ja z całych sił starałam się zapanować nad drżeniem dłoni, aby rozpiąć jego spodnie.
Niespodziewanie do naszych uszu dobiegło donośne pukanie do drzwi. Zamarliśmy leżąc na sobie. Kiedy pukanie się ponowiło z gardła Cartera wydobyło się groźne warknięcie.
-Dziś kurwa ktoś straci życie. –warknął nisko, podnosząc się i poprawiając swoje ubranie.
Ja w tym czasie ułożyłam nerwowo swoje roztrzepane włosy i poprawiłam podwiniętą koszulkę. Starałam się ze wszystkich sil wyglądać naturalnie, jednak moje opuchnięte wargi, które poczułam pod opuszkami palców i jak sądzę zamglony wzrok oraz zaczerwienione policzki zdradzały wszystko, co właśnie miało miejsce. Moje ciało niestety miało w swojej jasnej karnacji ten urok, że każda zmiana była okropnie widoczna dla osób trzecich.
Carter spojrzał na mnie ostatni raz i z głośnym westchnieniem irytacji otworzył drzwi.
-Sierżancie. -syknął. -Mam nadzieję, że masz dobry powód, aby tu przychodzić.
-Oddział, który wyruszył dwa dni temu właśnie wrócił. Czworo chorych.
Zamarłam. Głos sierżanta był ciepły, niemal chłopięcy i dobrze mi znajomy. Podniosłam się powoli z łóżka i podeszłam do drzwi. Wzrok szczupłego bruneta o arktycznie błękitnych tęczówkach opadł na mnie. Pobladł momentalnie otwierając szeroko oczy, a ja uśmiechnęłam się głupkowato na jego widok.
-Audrey? -szepnął zszokowany.
-A co nie widać? -zapytałam wesoło i rzuciłam mu się na szyję. -Miło cię widzieć Ben.
-Ja pierdole... -szepnął cicho. -Kurwa! Tyle lat! -wrzasnął niespodziewanie i poderwał mnie do góry wywołując mój śmiech.
-Puszczaj mnie! -pisnęłam.
Ben posłusznie odstawił mnie na ziemię i nie odrywając ode mnie wzroku zapytał.
-Co ty tutaj robisz wariatko?
-Długa historia. -zaśmiałam się szczerze zadowolona jego widokiem.
-Tata mi nie uwierzy. -przeczesał dłonią krótko ścięte włosy. Wypiękniałaś ślicznotko. A Hank? Ten to dopiero padnie, gdy cie zobaczy!
-Oni też tu są? -zapytałam.
Hank był jak rodzina. Młodszy ode mnie o dwa lata rudzielec z pyzatą piegowata twarzą. Tak przynajmniej go zapamiętałam. Niegdyś mocno starał się mnie przekonać, abym szła do wojska, ale rodzice mieli inne zdanie, a nawet ja nie byłam pewna czy to dobry pomysł.
-Chodź. -złapał mnie za dłoń i pociągnął w głąb korytarza zupełnie zapominając o pułkowniku Moore.
Ja też o nim zapomniałam zbyt zaaferowana spotkaniem z kuzynem.
Ciągnął mnie niemal biegnąc przez szerokie korytarze i kiedy dotarliśmy do dębowych drzwi nawet nie wysilił się o zapukanie tylko wparował do środka jak torpeda.
-Tato!
-Ile razy mam przypominać, ze tutaj jestem twoim...
Wujek zamilkł dostrzegając mnie stojącą u boku swojego syna. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego spotkania. Ja w sumie też się go nie spodziewałam. Nie miałam bladego pojęcia, że mój ukochany wujek jest w tej bazie.
-Audrey. -mruknął z czułością i przytulił mnie. -Co ty tutaj robisz?
Uniosłam wzrok, aby spojrzeć na twarz wujka i wzruszyłam ramionami.
-Misja.
-Wysłali cię do tego paskudztwa? -zapytał z ojcowską czułością.
-Kogoś...
Moje słowa zniknęły wśród odgłosu pukania. Zerknęliśmy w stronę drzwi. Ben pośpiesznie otworzył je, a mnie od razu uderzył widok wściekłego Cartera.
W sumie nie dziwiłam mu się. Oświadczył mi się kilka minuty temu, a ja już uciekłam mu sprzed nosa. Może taki był mój los? Uciekać od małżeństwa najdalej jak tylko się da?
-Pułkowniku Moore. Czym zawdzięczam sobie tą wizytę? -wujek odsunął się ode mnie i spoważniał.
-Proszę wybaczyć generale, ale przyszedłem po agentkę Miller. Właśnie omawialiśmy sprawę, do której została wezwana gdy ktoś delikatnie mówiąc uprowadził ją z mojego pokoju. -mówiąc ostatnie słowa spojrzał surowo na Bena.
-Ah... wybacz pułkowniku. Już oddaję ci pannę Miller. Zaopiekuj się moja siostrzenicą. –powiedział dobrodusznie po czym zwrócił się do mnie. –A ty musisz mi wszystko opowiedzieć, jak tylko znajdziesz chwilę.
-Oczywiście. –obdarzyłam wuja szczerym uśmiechem i potulnie ruszyłam za pułkownikiem.
Szliśmy obok siebie w ciszy. Nie wymieniliśmy ze sobą ani słowa, do momentu gdy Carter zatrzymał się raptownie i przyciągnął mnie do siebie.
-Siostrzenicę? -wyrzucił brew do góry.
-Nie wspominałam? -zapytałam głupkowato.
-Nie, nie wspominałaś. -pokręcił głową.
-Oj?
-Eh. -Moore westchnął. -Chyba pora poprosić o urlop. Muszę w końcu posiedzieć z narzeczoną i dowiedzieć się czegoś o niej.
-Chyba musisz. -zgodziłam się z nim z nikłym uśmiechem.
Carter odwzajemnił uśmiech i rozejrzał się dyskretnie. Koło nas właśnie przechadzała się dwójka żołnierzy gdy Moore wyprostował się i spojrzał w moje oczy.
-Dobrze agentko Miller. -powiedział donośnie. -Zajmijmy się tą sprawą, bo chcę jak najszybciej wrócić do narzeczonej.
Parsknęłam pod nosem i pokręciłam litościwie głową.
-Oczywiście pułkowniku Moore. Pewnie bardzo za panem tęskni. -przedrzeźniałam jego profesjonalny ton.
CZYTASZ
W świecie zbrodni
RomanceTaki układ nam pasował. Nie wiedzieliśmy tylko, że zgadzając się na niego podpisujemy bilet w jedną stronę podszyty bólem i rozłąką.