Rozdział 34

120 10 0
                                    




Carter objął mnie mocno, a ja wpiłam się w jego usta. Nie byłam pewna, w którym momencie, ale jakimś cudem założył na mój palec złotą obręcz z sporych rozmiarów kamieniem. Podniósł się z ziemi trzymając mnie nadal w ramionach i opadł razem ze mną na łóżko przygniatając moje ciało swoim.

Przeniósł pocałunki na żuchwę, szyję i obojczyki wyrywając z mojego gardła niekontrolowane westchnięcie.

-Carter. -wymruczałam bliska obłędu. 

Każdą komórką swojego ciała czułam jak pożądanie bierze nade mną górę. Nie kontrolowaliśmy tego. On bawił się moimi piersiami co jakiś czas rolując pomiędzy palcami stwardniałe sutki, a ja z całych sił starałam się zapanować nad drżeniem dłoni, aby rozpiąć jego spodnie.

Niespodziewanie do naszych uszu dobiegło donośne pukanie do drzwi. Zamarliśmy leżąc na sobie. Kiedy pukanie się ponowiło z gardła Cartera wydobyło się groźne warknięcie.

-Dziś kurwa ktoś straci życie. –warknął nisko, podnosząc się i poprawiając swoje ubranie.

Ja w tym czasie ułożyłam nerwowo swoje roztrzepane włosy i poprawiłam podwiniętą koszulkę. Starałam się ze wszystkich sil wyglądać naturalnie, jednak moje opuchnięte wargi, które poczułam pod opuszkami palców i jak sądzę zamglony wzrok oraz zaczerwienione policzki zdradzały wszystko, co właśnie miało miejsce. Moje ciało niestety miało w swojej jasnej karnacji ten urok, że każda zmiana była okropnie widoczna dla osób trzecich.

Carter spojrzał na mnie ostatni raz i z głośnym westchnieniem irytacji otworzył drzwi.

-Sierżancie. -syknął. -Mam nadzieję, że masz dobry powód, aby tu przychodzić.

-Oddział, który wyruszył dwa dni temu właśnie wrócił. Czworo chorych. 

Zamarłam. Głos sierżanta był ciepły, niemal chłopięcy i dobrze mi znajomy. Podniosłam się powoli z łóżka i podeszłam do drzwi. Wzrok szczupłego bruneta o arktycznie błękitnych tęczówkach opadł na mnie. Pobladł momentalnie otwierając szeroko oczy, a ja uśmiechnęłam się głupkowato na jego widok.

-Audrey? -szepnął zszokowany.

-A co nie widać? -zapytałam wesoło i rzuciłam mu się na szyję. -Miło cię widzieć Ben. 

-Ja pierdole... -szepnął cicho. -Kurwa! Tyle lat! -wrzasnął niespodziewanie i poderwał mnie do góry wywołując mój śmiech.

-Puszczaj mnie! -pisnęłam. 

Ben posłusznie odstawił mnie na ziemię i nie odrywając ode mnie wzroku zapytał.

-Co ty tutaj robisz wariatko?

-Długa historia. -zaśmiałam się szczerze zadowolona jego widokiem.

-Tata mi nie uwierzy. -przeczesał dłonią krótko ścięte włosy. Wypiękniałaś ślicznotko. A Hank? Ten to dopiero padnie, gdy cie zobaczy!

-Oni też tu są? -zapytałam.

Hank był jak rodzina. Młodszy ode mnie o dwa lata rudzielec z pyzatą piegowata twarzą. Tak przynajmniej go zapamiętałam. Niegdyś mocno starał się mnie przekonać, abym szła do wojska, ale rodzice mieli inne zdanie, a nawet ja nie byłam pewna czy to dobry pomysł. 

-Chodź. -złapał mnie za dłoń i pociągnął w głąb korytarza zupełnie zapominając o pułkowniku Moore.

Ja też o nim zapomniałam zbyt zaaferowana spotkaniem z kuzynem. 

Ciągnął mnie niemal biegnąc przez szerokie korytarze i kiedy dotarliśmy do dębowych drzwi nawet nie wysilił się o zapukanie tylko wparował do środka jak torpeda. 

-Tato!

-Ile razy mam przypominać, ze tutaj jestem twoim...

Wujek zamilkł dostrzegając mnie stojącą u boku swojego syna. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego spotkania. Ja w sumie też się go nie spodziewałam. Nie miałam bladego pojęcia, że mój ukochany wujek jest w tej bazie. 

-Audrey. -mruknął z czułością i przytulił mnie. -Co ty tutaj robisz?

Uniosłam wzrok, aby spojrzeć na twarz wujka i wzruszyłam ramionami. 

-Misja. 

-Wysłali cię do tego paskudztwa? -zapytał z ojcowską czułością. 

-Kogoś...

Moje słowa zniknęły wśród odgłosu pukania. Zerknęliśmy w stronę drzwi. Ben pośpiesznie otworzył je, a mnie od razu uderzył widok wściekłego Cartera. 

W sumie nie dziwiłam mu się. Oświadczył mi się kilka minuty temu, a ja już uciekłam mu sprzed nosa. Może taki był mój los? Uciekać od małżeństwa najdalej jak tylko się da?

-Pułkowniku Moore. Czym zawdzięczam sobie tą wizytę? -wujek odsunął się ode mnie i spoważniał.

-Proszę wybaczyć generale, ale przyszedłem po agentkę Miller. Właśnie omawialiśmy sprawę, do której została wezwana gdy ktoś delikatnie mówiąc uprowadził ją z mojego pokoju. -mówiąc ostatnie słowa spojrzał surowo na Bena. 

-Ah... wybacz pułkowniku. Już oddaję ci pannę Miller. Zaopiekuj się moja siostrzenicą. –powiedział dobrodusznie po czym zwrócił się do mnie. –A ty musisz mi wszystko opowiedzieć, jak tylko znajdziesz chwilę.

-Oczywiście. –obdarzyłam wuja szczerym uśmiechem i potulnie ruszyłam za pułkownikiem.

Szliśmy obok siebie w ciszy. Nie wymieniliśmy ze sobą ani słowa, do momentu gdy Carter zatrzymał się raptownie i przyciągnął mnie do siebie.

-Siostrzenicę? -wyrzucił brew do góry.

-Nie wspominałam? -zapytałam głupkowato. 

-Nie, nie wspominałaś. -pokręcił głową. 

-Oj?

-Eh. -Moore westchnął. -Chyba pora poprosić o urlop. Muszę w końcu posiedzieć z narzeczoną i dowiedzieć się czegoś o niej.

-Chyba musisz. -zgodziłam się z nim z nikłym uśmiechem.

Carter odwzajemnił uśmiech i rozejrzał się dyskretnie. Koło nas właśnie przechadzała się dwójka żołnierzy gdy Moore wyprostował się i spojrzał w moje oczy.

-Dobrze agentko Miller. -powiedział donośnie. -Zajmijmy się tą sprawą, bo chcę jak najszybciej wrócić do narzeczonej. 

Parsknęłam pod nosem i pokręciłam litościwie głową.

-Oczywiście pułkowniku Moore. Pewnie bardzo za panem tęskni. -przedrzeźniałam jego profesjonalny ton.

W świecie zbrodniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz