Rozdział 37

113 9 0
                                    




Ból.

Straszny, wszechogarniający ból...

Moje ciało rozpadające się na drobne kawałeczki. Jestem w ciemności, jednak ból nie mija. Pragnę o nim zapomnieć. Błagam, aby odszedł, ale on nie ustępuje lecz nadal się nasila. Gniecie moje drobne ciało z najokrutniejszą siłą.

Widzę to.

Małą białą kropkę.

Zbliża się do mnie nieubłaganie. Pragnę się w niej zatopić. Pragnę odpocząć.

Biegnę w jej kierunku.

Znika.

Znów ogarnia mnie ciemność...

Umieram...

-Nie rób mi tego dziewczyno! Walcz! –męski głos roznosi echo w mojej głowie.

Nie chcę walczyć...

-Musisz walczyć. –kolejny głos dudni mi w głowie. –Masz jeszcze szansę. Tylko walcz!

Czemu każecie walczyć? Nie chcę...

-Co z resztą?

Resztą?

Mam pustkę w głowie.

-Czterech poniosło śmierć na miejscu. Reszta walczy. –kobiecy głos drży wypowiadając te słowa.

-A on?

Jaki on?

-Pułkownik Moore jeszcze walczy. Nie potrwa to pewnie długo. Jego stan jest krytyczny...

Nagle w mojej głowie przewija się miliard filmów. W każdym jest on. Smutny, zły, wesoły, poważny, kpiący. 

Moore...

On nie może umrzeć! Ja... nie mogę umrzeć...

CHCĘ ŻYĆ!

MUSZĘ ŻYĆ!

Krzyczę w głowie.

Ciemność.

Ciemność znów się zbliża, zabierając mi siły i resztki świadomości.

Chcę żyć...

Szepczę zmęczona, a moje słowa giną w ciemności.

***

Ból.

Przeraźliwy ból powraca do mnie paląc, każdą nawet najmniejszą komórkę w ciele. Jest silniejszy niż zapamiętałam. Pragnę otworzyć oczy.

Udaje się.

Widzę porażającą, wszechobecną biel.

Słyszę uporczywe pikanie szpitalnej aparatury.

Próbuję wstać.

Nie udaje się. Moje osłabione ciało upada na miękką szpitalną pościel. Ból znów narasta zmuszając mnie do przymknięcia powiek.

-Doktorze! Obudziła się! –krzyk młodej kobiety roznosi się echem po całym pomieszczeniu przyprawiając mnie o pulsowanie skroni.

Otwieram powieki, a moje oczy zalewa fala światła. Czyjeś dłonie rozwierają moje powieki, które z uporem próbuję zamknąć.

-Witam, jak się pani czuje? Pamięta pani jak się nazywa? Wie pani co się stało? –światło znika, a moje oczy padają na postarzałą twarz lekarza.

-Boli mnie głowa i żebra. –odpowiedziałam chrypliwie –Nazywam się Audrey Miller. Był... wypadek? -tego ostatniego nie jestem pewna.

-Zgadza się. Musi pani ter...

-Gdzie pułkownik Moore? Co z nim? –przerwałam mu przypominając sobie to co usłyszałam wcześniej.

-Pułkownik jest na oddziale intensywnej terapii. –nieprzyjemny chłód i współczucie przebijają się w jego głosie. –Jego stan jest krytyczny. Dajemy mu maksymalnie dobę...

Oddech zamarł mi w płucach, odruchowo spojrzałam na swoją dłoń. Pustą dłoń...

Nerwowo rozejrzałam się wokół siebie. 

Nie było go...

Opadłam zmęczona na poduszkę i spojrzałam na lekarza.

-Muszę do niego iść. Muszę go zobaczyć. -szepnęłam cicho czując słpywająca łzę po policzku.

-Nie powinna...

-Muszę do niego iść. -powtórzyłam dosadnie, piorunując lekarza spojrzeniem.

Mężczyzna westchnął ciężko i spojrzał na aparaturę podłączoną do mojego ciała. Następnie zerknął na drobną pielęgniarkę stojącą pod ścianą.

-Panno Skott. -zaczął niechętnie. -Proszę zawieść pannę Miller do pułkownika skoro tak nalega.

Nie był zadowolony z tego faktu, ale obecnie był moim najmniejszym zmartwieniem. 

Pielęgniarka pośpiesznie wyszła z pokoju po chwili wracając do niego z wózkiem inwalidzkim. Skrzywiłam się na jego widok. Nie było ze mną tak źle, aby wozić mnie jak niedołężną, ale nie skomentowałam tego. Jeśli to była cena za zobaczenie Cartera mogłam ją znieś. 

Z pomocą kobiety usiadłam na wózku. 

-Panno Miller przepraszam najmocniej, ale to chyba należy do pani. -powiedziała niespodziewanie, wręczając mi złotą obręcz.

-Dziękuję. -szepnęłam, przyjmując biżuterię i wsuwając ją na palec.

Przełknęłam ciężko ślinę, która z trudem spłynęła po moim wysuszonym gardle, gdy przemierzaliśmy szpitalne korytarze. Minęłyśmy spore szklane drzwi zupełnie zmieniające wygląd szpitala. Ta część była inna. Nie było ludzi, ciekawskich spojrzeń, ani innych pokoi. Zamiast tego pojawiła się ogromna sala z mnóstwem łóżek odsłoniętych jedynie kotarami. 

I wtedy go zobaczyłam.

Leżał na łóżku, a jego funkcje życiowe były podtrzymywane przez najróżniejsze aparatury. Kilka kroplówek spokojnie wdzierało się do jego krwiobiegu przez wenflony wbite w dłonie i szyję. Nie widziałam go dokładnie, ale z tego co mogłam dostrzec to znaczna część jego ciała pokryta była bandażami i opatrunkami, które w niektórych miejscach zdążyły przepuścić krew.

W świecie zbrodniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz