Rozdział 47

127 9 1
                                    




Czy ucieczka jest dobra?

Nie.

Czy jest oznaką tchórzostwa?

Pewnie tak.

Ale ja uciekłam. Nie czułam się tchórzem, a jednak wybiegłam z domu Cartera i popędziłam w jedynym mi znanym kierunku. Prosto do domu Isy z nadzieją, że ona się nie odsunie...

Droga do jej domu była łatwa, ale zajęła mi znacznie dłużej niż sądziłam.  Z dziesięciu minut samochodem, do których byłam przyzwyczajona zrobiła się niemal godzina wędrówki. Mogłam chociaż pomyśleć, bo stając przed jej drzwiami miałam głowę pełną wątpliwości, które wyparowały gdy ochoczo przyjęła mnie w ramiona.

-Siadaj. Zrobić ci coś do picia? Może głodna jesteś? –zapytała szybko prowadząc mnie na kanapę.

-Nie. –zaprzeczyłam szybko. -Przepraszam, że..

-Za co przepraszasz?! Oszalałaś?! Jezu tak się cieszę, że jednak żyjesz!!! Wiedziałam, że nie tak łatwo cię zabić! Carter już wie? Będzie w siódmym niebie! –wyrzuciła szybko.

-On wie...

-To co tu roisz? Wypuścił cię od tak? Myślałam, że znikniecie na dobre kilka miesięcy łóżku, aby się sobą nacieszyć. –roześmiała się jednak od razu zmarszczyła brwi widząc jak z moich oczu już drugi raz tego dnia spływają łzy.

-On... on mnie nie chce. –wyszeptałam załamana.

-Co?! –krzyknęła prawie spadając z fotela.

Wypuściłam z ust pełen udręczenia oddech i wyznałam jej całą prawdę. Opowiedziałam o misji, o tych tygodniach spędzonych z Marco i w końcu o zachowaniu Cartera.

-Ale jak to cie odrzucił? –warknęła gniewnie. -Utnę chujowi jaja!

-No normalnie. Odsunął się. Ale to nie jego wina. Nie powinnam wracać. Minęło za dużo czasu...

-Jak za dużo?! Co ty bredzisz?! –wrzasnęła wściekła. Jednak jej krzyk przerwał dzwonek do drzwi. Podeszła i spojrzała przez wizjer później na mnie. –To on.

-Nie chcę z nim rozmawiać za dużo już namieszałam w jego życiu. Spław go, błagam. –wyszeptałam żałośnie

-Dobra. Idź na górę załatwię to.

Weszłam na górę i usiadłam pod ścianą. Mogłam iść do jakiegoś pokoju. Mogłam się schować, ale nie umiałam. Chciałam usłyszeć jego głos. Chociaż raz. Ten ostatni raz...

Nie wiele co prawda usłyszałam, bo przekrzykiwali się wraz z Loganem jak dzieci, ale wystarczyło mi to. Wystarczyło na tyle, że wstałam i skierowałam się na dół zbierając w sobie całą odwagę. Zamilkli, a ich wzrok zatrzymał się na mnie. Nieśpiesznie zeszłam po schodach i zatrzymałam się naprzeciwko Cartera.

-Możemy porozmawiać? -zapytałam obojętnie chodź serce kołatało mi jak szalone.

-Tak. Audrey ja..

-Chodźmy do kuchni. 

Zawróciłam na pięcie i ruszyłam w kierunku kuchni. Tam mogłam wreszcie powiedzieć mu to co zamierzałam. Mogłam zrzucić z siebie ten ciężar. 

Odwróciłam się do niego i spojrzałam w szafirowe tęczówki. Nie spuszczając z nich wzroku powoli zsunęłam złotą obręcz, mając nadzieję, że wreszcie przestanie mnie palić. 

Przestała, ale teraz paliła moja drugą dłoń nim wysunęłam ja przed siebie i odłożyłam biżuterię na blat.

-Audrey...

-Przepraszam. -szepnęłam i spojrzałam w jego oczy. -Rozumiem cię i nie mam żalu. Minęło sporo czasu. Zbyt dużo...

-Nie. Nie. -zaprzeczył szybko i podszedł do mnie łapiąc moje ramiona. -Nie minęło, ja po prostu...

-Pochowałeś mnie. -szepnęłam.

Zobaczyłam w jego oczach ból. Tym razem nie zaprzeczył. On pogodził się z tym. Pogodził się z moim odejściem. 

-Zrób coś dla mnie.

-Co tylko zechcesz kochanie. -powiedział niemal natychmiast.

-Ułóż swoje życie beze mnie.

W świecie zbrodniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz